Nihilizm

  • Autor: O. Seraphim Rose
  • Tłumacz: Marek Dądela
  • polski
  • A5
Nihilizm
  1. Przedmowa wydawcy
  2. Wstęp: Kwestia prawdy
  3. Etapy dialektyki nihilizmu
  4. Teologia i duch nihilizmu
  5. Program nihilizmu
  6. Poza nihilizmem

 

Przedmowa wydawcy

We wczesnych latach 60. w mieszkaniu w piwnicy niedaleko centrum San Francisco Eugene Rose, przyszły ojciec Seraphim, usiadł przy swoim biurku pokrytym stosem książek i papierów. W pokoju panował wieczny półmrok, jedyne światło padało przez niewielkie okno. Kilka lat przed przeprowadzką Eugene’a do tego mieszkania dokonano w tym pokoju morderstwa i niektórzy twierdzili, że wciąż przebywa tam złowrogi duch. Jednak Eugene, jakby rzucając wyzwanie temu duchowi oraz najczarniejszym duchom otaczającego go miasta, zawiesił w tym pokoju ikony, przed którymi zawsze paliła się lampadka.

W pokoju tym Eugene podjął się spisać monumentalną kronikę z wojny toczonej przeciwko Bogu przez współczesnego człowieka, o jego wysiłkach zniszczenia starego porządku i uczynienia nowego, bez Chrystusa, aby zaprzeczyć istnieniu Królestwa Bożego i na jego miejsce stworzyć własną ziemską utopię. Praca ta miała nosić tytuł Królestwo człowieka a Królestwo Boga.

Zaledwie parę lat wcześniej Eugene sam wpadł w sidła królestwa człowieka i znosił w nim wielkie udręki; uczestniczył także w wojnie przeciwko Bogu. W swoich młodych, twórczych latach odrzucił protestantyzm jako nie przekonywujący i bezowocny, brał udział w ruchach kontrkultury lat 50., zagłębiał się w religie i filozofie Wschodu, dla których Bóg jest całkiem bezosobowy. Podobnie do współczesnych mu artystów i pisarzy pure nonsensu doświadczał pomieszania zmysłów, odrzucał proces logicznego myślenia, aby móc „przebić się na drugą stronę”. Czytał teksty szalonego „proroka” nihilizmu Friedricha Nietzschego, aż w końcu jego słowa zadźwięczały w jego duszy elektryczną, piekielną mocą. Wszelkimi sposobami poszukiwał prawdy, czy też rzeczywistości, przy pomocy umysłu; jednak wszystkie te próby okazały się porażką. Został doprowadzony do takiego stanu rozpaczy, że kiedy później ktoś prosił go, aby to opisał, mógł tylko powiedzieć: „Byłem w piekle”. Popadł w pijaństwo, mocował się z Bogiem, o którym głosił, że umarł, walił rękami w podłogę i krzyczał, aby zostawił go w spokoju. Pewnego razu po pijanemu napisał: „Jestem chory, tak jak wszyscy ludzie, których nie ogarnia Boża miłość”.

„Ateizm, – pisał Eugene w późniejszych latach – prawdziwy ‘egzystencjalny’ ateizm, płonie nienawiścią do pozornie niesprawiedliwego i niemiłosiernego Boga, którego drogi są niewytłumaczalne nawet dla najbardziej wierzącego człowieka. Niejeden raz zostało to do końca objawione w oślepiających wizjach Boga, którego prawdziwi ateiści desperacko szukają. To Chrystus działa w ich duszach. Antychrysta nie znajdziecie w pierwszym rzędzie u wielkich buntowników, ale raczej u małych potakiwaczy, u których Chrystus jest tylko na ustach. Nietzsche obwołując sam siebie antychrystem, udowodnił tym samym swój wielki głód Chrystusa…”

W takim właśnie stanie wielkiego głodu znalazł się Eugene pod koniec lat 50. Wtedy, jakby nagły powiew wiatru, w jego życiu pojawiła się rzeczywistość, której nigdy nie mógłby przewidzieć. W oczekiwaniu na bliski koniec swojego życia tak wspominał ten moment:

„Przez lata moich studiów zadowolony byłem z tego, że mogłem być ‘ponad wszystkimi tradycjami’ ale jakoś pozostawać im wierny… Do cerkwi prawosławnej poszedłem tylko po to, aby popatrzeć na inną ‘tradycję’. Kiedy jednak wszedłem do cerkwi po raz pierwszy (była to rosyjska cerkiew w San Francisco) wydarzyło się ze mną coś, czego nie doświadczyłem ani w buddyjskich, ani w też żadnych innych wschodnich świątyniach; coś w moim sercu powiedziało, że to jest ‘dom’, że wszystkie moje poszukiwania skończyły się. Nie wiedziałem wcale, co to ma znaczyć, ponieważ nabożeństwo było mi raczej obce, odprawiane w nieznanym języku. Coraz bardziej regularnie zacząłem uczęszczać na nabożeństwa cerkiewne, stopniowo ucząc się języka i zwyczajów… Podczas mojego obcowania z Prawosławiem i z ludźmi prawosławnymi w mojej świadomości pojawiła się całkiem nowa myśl: Prawda to nie jest jakaś abstrakcyjna idea, poszukiwana i zrozumiana przez umysł, ale jest ona czymś osobowym – a nawet Osobą – poszukiwaną i umiłowaną sercem. W taki oto sposób spotkałem Chrystusa.”

W swoim piwnicznym pokoiku podczas pracy nad Królestwem człowieka a królestwem Boga, Eugene wciąż zmagał się z tym, co odnalazł. Natknął się na Prawdę w nienaruszonym obrazie Chrystusa zachowanym w Cerkwi Prawosławnej, ale pragnął wejść do tego, co nazywał „sercem serc” Cerkwi, do jej wymiaru mistycznego. Pragnął Boga, pragnął Go rozpaczliwie. Jego pisarstwo od tego momentu stało się dla niego rodzajem katharsis, środkiem do wydobycia się z fałszu, z podziemnych ciemności na światło dnia. Mimo że te pierwsze prace są w tonie dużo bardziej filozoficzne od jego późniejszych książek, zrodziły się one z wielkiego cierpienia, które wciąż było bardzo świeże w jego duszy. Po prostu naturalne było, że wtedy więcej chciał pisać o królestwie człowieka, w którym trudził się i męczył przez całe życie, niż o Królestwie Boga, do którego zdążył zaledwie przelotnie zajrzeć. Królestwo Boga wciąż oglądał jakby przez pryzmat królestwa człowieka.

Ze wszystkich zaplanowanych czternastu rozdziałów swojego magnum opus, Eugene przepisał na maszynie w kompletnej formie tylko siódmy; reszta pozostała w postaci ręcznych notatek. Ten siódmy rozdział prezentujemy poniżej, dotyczy on filozofii nihilizmu.

Nihilizm – przekonanie, że nie ma absolutnej prawdy, że wszystkie prawdy są relatywne – jak twierdził Eugene jest podstawową filozofią XX wieku: „Stał się obecnie tak rozpowszechniony i wszechobecny, przeniknął tak bardzo głęboko do umysłów i serc wszystkich ludzi dzisiaj żyjących, że nie ma już nawet jakiegoś ‘frontu’ na którym można by go zwalczać”. Mówił, że duch tej filozofii „wyrażone zostało najpełniej przez Nietzschego i przez postacie Dostojewskiego w zdaniu: ‘Bóg umarł, przeto człowiek stał się Bogiem i wszystko stało się możliwe”.

Ze swojego własnego doświadczenia Eugene wiedział, że współczesny człowiek nie może w pełni przyjść do Chrystusa, jeżeli najpierw nie uświadomi sobie, jak daleko on sam i całe społeczeństwo odpadło od Niego, to znaczy jeżeli po raz pierwszy nie stawi czoła samemu nihilizmowi. „Współczesny nihilizm przebywa w każdym – napisał – a tych, którzy nie podejmują z Bożą pomocą z nim walki w imię Absolutnego, Istniejącego Boga, już dawno nihilizm pochłonął. Zostaliśmy doprowadzeni na skraj otchłani nicości i, czy poznajemy jej naturę czy nie, poprzez pokrewieństwo do obecnej w nas nicości, będziemy przez nią pochłonięci bez żadnej nadziei odkupienia – jeżeli tylko nie przylgniemy pełni mocnej wiary do Chrystusa, bez którego naprawdę jesteśmy niczym”.

Jako pisarz Eugene czuł, że musi wzywać swoich współczesnych do wyjścia z otchłani. Pisał nie tylko z powodu własnego pragnienia Boga, ale z powodu swojej troski o innych, którzy również Go pragnęli – nawet tych którzy, tak jak wcześniej on sam, odrzucili Boga lub z powodu wielkiej tęsknoty podjęli z Nim wojnę.

Z powodu tego bólu serca, z powodu mroku swojego wcześniejszego życia Eugene przemawia do współczesnej ludzkości, która sama znajduje się w tym samym mroku i bólu. Teraz, czterdzieści lat po napisaniu tej książki, kiedy siły nihilizmu oraz ofensywa antychrześcijańska jeszcze głębiej przeniknęły tkankę społeczeństw, jego słowa są potrzebne jak nigdy. On, który rozpoznał i zwalczył nihilizm w sobie samym, jest w stanie uchronić nas od porwania przez tego duszo-zgubnego ducha, oraz pomóc przylgnąć do Chrystusa, Wiecznej Prawdy, która przybrała ludzkie ciało.

Hieromnich Damascene (Christensen)

Bractwo św. Hermana z Alaski


 
 

I. Wstęp Kwestia prawdy


Czym jest ów nihilizm, w którym dopatrujemy się źródeł rewolucji czasów współczesnych? Odpowiedź na pierwszy rzut oka nie wydaje się trudna; od razu przychodzi do głowy kilka oczywistych przykładów: kuriozalny hitlerowski program zagłady, rewolucja bolszewicka, dadaistyczny atak na sztukę. Nihilizm jest tłem z którego ruchy te wypływają, reprezentowane w szczególności przez kilku „opętanych” osobników schyłku XIX wieku – poetów takich jak Rimbaud i Baudelaire, rewolucjonistów jak Bakunin i Nieczajew, „proroków” jak Nietzsche. Nihilizm istnieje też na dużo skromniejszym poziomie, wśród ludzi nam współczesnych, jako nieokreślony niepokój, który popycha wielu z nich do podążania w tłumie za iluzjonistami typu Hitlera, a innych do szukania ucieczki w narkotykach albo fałszywych religiach, albo do popełniania tych „nonsensownych” zbrodni, które stają się coraz bardziej charakterystyczne dla naszych czasów. Jednak pokazują one wyłącznie spektakularną powierzchnię problemu nihilizmu. Bez zagłębiania się pod ową widoczną powierzchnię nie jest łatwo nawet wyliczyć wszystkie te przejawy nihilizmu; jednak cel jaki postawiliśmy przed sobą w tym rozdziale jest szerszy: chcemy zrozumieć naturę całego ruchu, którego te zjawiska są tylko skrajnymi przykładami.

Aby to uczynić, niezbędne będzie uniknięcie dwóch groźnych pułapek leżących po obu stronach ścieżki, którą wybraliśmy, do których, albo do jednej, albo do drugiej, wpadło większość komentatorów nihilistycznego ducha naszych czasów. Jest to pułapka apologii albo gwałtownej krytyki.

Każdy człowiek, który świadomy jest oczywistych niedoskonałości i zła współczesnej cywilizacji, które stały się bezpośrednim bodźcem i przyczyną reakcji nihilistycznej – jednak zobaczymy, że były one raczej owocem rozwijającego się już nihilizmu – nie może nie odczuwać pewnej sympatii przynajmniej do niektórych ludzi, którzy brali udział w tym ruchu. Ta sympatia może przybrać też formę współczucia dla tych, którzy mogli, z pewnego punktu widzenia, stać się niewinnymi „ofiarami” uwarunkowań, przeciwko którym skierowali swoje siły; albo też można wyrazić to w popularnej opinii, że pewne rodzaje zjawiska nihilizmu miały w rzeczywistości „pozytywne” znaczenie i odegrały ważną rolę w „rozwoju i postępie” w nowożytnej historii człowieka. To ostatnie podejście samo w sobie jest jednym z bardziej oczywistych owoców rozważanego tutaj nihilizmu, ale to pierwsze podejście wydaje się nie być całkowicie pozbawionym prawdy czy słuszności. Jednak właśnie z tego powodu musimy bardzo uważać, aby nie nadać temu nadmiernego znaczenia. W przymglonej atmosferze intelektualnej, która przenika współczesne liberalne i humanistyczne kręgi, wszystko przychodzi zbyt łatwo i gładko pozwalamy sobie na przejście od sympatyzowania z niefortunnymi myślicielami do podatności na ich ideologię. Z pewnością nihiliści są w pewnym sensie „chorzy”, ale ich choroba jest świadectwem choroby toczącej całą epokę, której najlepsze cząstki – wespół z najgorszymi – skierowały się w stronę nihilizmu; jednak choroba ta nie została wyleczona, ani nawet prawidłowo zdiagnozowana, właśnie z powodu tej „sympatii”. W każdym razie nie ma kogoś takiego jak całkowicie „niewinna ofiara”. Nihiliści są w sposób zbyt oczywisty wmieszani w najgorsze grzechy i zbrodnie, jakie rodzaj ludzki popełnił w naszym wieku; gdy chwytają za broń – a czynią to wszyscy nihiliści – to nie tylko przeciwko rzeczywistym czy wyimaginowanym „nadużyciom” i „niesprawiedliwości” w porządku społecznym czy religijnym, ale także przeciwko porządkowi samemu oraz przeciwko prawdzie, która leży u podstaw tego porządku. W ten sposób nihiliści biorą aktywny udział w dziełach szatana (gdyż właśnie o to mu chodzi), tak że nie mogą żadnym sposobem usprawiedliwiać się bajkami o „niewinnych ofiarach”. Nikt nie służy szatanowi wbrew swojej woli.

Jednak jeśli nasze intencje dalekie są od „apologii”, to również nie jest naszym celem sama krytyka. Na przykład nie wystarczy potępić nazizm czy bolszewizm za ich „barbarzyństwo”, „bandytyzm” czy „nierozumność”, a artystyczną i literacką awangardę za jej „pesymizm” czy „ekshibicjonizm”; nie wystarczy bronić „demokracji” w imię „cywilizacji”, „postępu” i „humanizmu”, albo też bronić „własności prywatnej” czy „swobód obywatelskich”. Takie argumenty, nawet jeżeli wiele z nich posiada pewną słuszność, dość często odchodzą od istoty zagadnienia; atak nihilizmu dotarł zbyt głęboko, jego program jest zbyt radykalny, aby przy ich pomocy skutecznie mu się przeciwstawić. Nihilizm skażony jest błędem od samych korzeni, a błąd może pokonać wyłącznie Prawda. Większość krytyków nihilizmu wcale nie bada jego korzeni, jak zobaczymy jest to spowodowane tym, że nihilizm stał się w naszych czasach tak szeroko rozpowszechniony i wszechobecny, że przeniknął całkowicie i bardzo głęboko do umysłów i serc wszystkich żyjących obecnie ludzi, tak że już nawet nie istnieje żaden „front” na którym można by go zwalczać; wszyscy, którzy sądzą, że z nim walczą, często używają broni z jego własnego arsenału, która ostatecznie obraca się przeciw nim samym.

Niektórzy, gdy już poznali nasze zamierzenia, zaprotestują może, że ustawiliśmy nasze sieci zbyt szeroko; że przesadziliśmy z tym panowaniem nihilizmu; a jeżeli nie, wtedy zjawisko to jest tak powszechne, że nie mamy szans, aby się z nim uporać. Musimy przyznać, że nasze zadanie jest ambitne przede wszystkim z powodu wieloznaczności wielu nihilistycznych przejawów; i rzeczywiście, gdybyśmy mieli podjąć staranne badanie tego problemu, nasza praca nie miałaby końca.

Możliwe jest jednak, by ustawić nasze sieci szeroko i wciąż złapać w nie poszukiwaną rybę, ponieważ mimo wszystko jest to pojedyncza i duża ryba. Oczywiście kompletne udokumentowanie zjawiska nihilizmu jest poza naszym zasięgiem, ale zbadanie unikalnej nihilistycznej mentalności, która leży u jego podstaw, oraz jego bezspornych konsekwencji i jego roli we współczesnej historii, z pewnością jest możliwe.

Po pierwsze, spróbujemy opisać tutaj tę mentalność, przynajmniej w kilku najważniejszych przejawach, oraz podać szkic jej rozwoju historycznego. Potem bardziej szczegółowo zajmiemy się jej znaczeniem i jej planem działania. Ale zanim to nastąpi, musimy dokładnie zdać sobie sprawę, o czym chcemy mówić. Musimy więc zacząć od definicji nihilizmu.

To zadanie nie zajmie dużo czasu, nihilizm został zdefiniowany, i to całkiem zwięźle, przez filar filozofii nihilizmu, Nietzschego. „Nie ma prawdy, nie ma absolutnego stanu rzeczy, żadnych ‘rzeczy samych w sobie’. Tylko to jest nihilizmem, i to najbardziej skrajnym”.

„Nie ma prawdy”: spotkaliśmy się już z tym stwierdzeniem w tej książce i będzie ono powracać na dalszych stronach, gdyż najgłębszym zagadnieniem nihilizmu jest kwestia prawdy; w rzeczywistości jest to pytanie o prawdę.

Ale co to jest prawda? Pytanie to przede wszystkim dotyczy logiki: przed omówieniem samej treści prawdy musimy zbadać samą możliwość oraz warunki jej zaistnienia. Przez „prawdę” rozumiemy oczywiście – co zaprzeczenie Nietschego jasno precyzuje – absolutną prawdę, którą już zdefiniowaliśmy jako wymiar początku i końca rzeczy.

„Prawda absolutna” – dla pokolenia wychowanego na sceptycyzmie i nie przyzwyczajonego do żadnej poważnej myśli, określenie to posiada staroświecki wydźwięk. Panuje powszechne przekonanie, że nikt nie jest na tyle naiwny, aby uwierzyć w „prawdę absolutną”; każda prawda, aż do naszego „oświeconego wieku”, jest względna. To ostatnie stwierdzenie, brzmiące: „każda prawda jest względna”, jest popularną wersją stwierdzenia Nietzschego: „nie ma (absolutnej) prawdy”, które jest fundamentalną doktryną nihilizmu, jednakową dla mas i dla elit.

W naszym wieku „prawda relatywna” obecna jest głównie w wiedzy naukowej, która rozpoczyna od obserwacji i przechodząc przez logikę rozwija się w uporządkowany sposób od znanego do nieznanego. Jest zawsze dyskursywna, uwarunkowana, zawierająca zastrzeżenia, zawsze wyrażona w „relacji” do czegoś innego, nigdy nie istniejąca samodzielnie, nigdy kategoryczna, nigdy „absolutna”.

Bezrefleksyjny specjalistanaukowiec raczej nie widzi potrzeby dla jakiegoś innego rodzaju wiedzy, zajęty wymaganiami swojej specjalności nie ma ani czasu, ani ochoty na „abstrakcyjne” pytania, które na przykład mogą analizować podstawowe założenia jego specjalności. Gdy jest naciskany, albo gdy jego umysł spontanicznie zada tego typu pytania, prawdopodobnie jego ciekawość będzie zaspokojona popularnym wyjaśnieniem: każda prawda jest empiryczna, każda prawda jest relatywna.

Oczywiście oba stwierdzenia są wewnętrznie sprzeczne. Pierwsze z nich w ogóle nie jest empiryczne, ale metafizyczne, a drugie samo jest stwierdzeniem absolutnym. Dla krytycznego obserwatora pytanie o prawdę absolutną zostało postawione przede wszystkim z powodu takich wewnętrznych sprzeczności, a pierwsza logiczna konkluzja do której musi on dojść jest taka: jeżeli w ogóle jest jakaś prawda, to nie może być ona zaledwie „relatywna”. Podstawą współczesnej nauki, jak każdego systemu wiedzy, są niezmienne i absolutne aksjomaty; gdyby ich nie było, nie byłoby również żadnej wiedzy, nawet tej najbardziej „refleksyjnej”, gdyż nie byłoby żadnych kryteriów, według których można by dokonywać klasyfikacji czegokolwiek jako wiedzy i prawdy.

To prawo prowadzi do oczywistego wniosku: absolut nie może zostać osiągnięty środkami relatywnymi. Mówiąc inaczej, nie można ustalić podstawowych aksjomatów jakiegoś systemu wiedzy przy pomocy tej wiedzy, muszą one zostać nadane z góry; nie są one obiektem naukowego eksperymentu, ale są przedmiotem wiary.

Omówiliśmy w poprzednich rozdziałach powszechność wiary, widząc w niej fundament wszelkiej ludzkiej działalności i wiedzy. Zobaczyliśmy też, że wiara, aby nie padła ofiarą subiektywnych złudzeń, musi być zakorzeniona w prawdzie. Zatem uzasadnionym i naprawdę nieuniknionym jest pytanie: czy zasadnicze aksjomaty wiary naukowej – jak na przykład spójność i jednorodność natury, subiektywność ludzkiej wiedzy, zdolność rozumu do wyprowadzania wniosków z obserwacji – są ustanowione na absolutnej prawdzie; jeżeli nie, są niczym więcej jak niesprawdzalnymi możliwościami. Wielu naukowców i humanistów, którzy nie chcą kłopotać się myśleniem o rzeczach ostatecznych, przyjęło „pragmatyczne” stanowisko, dla którego te podstawowe aksjomaty to nic więcej jak hipotezy eksperymentalne, które są weryfikowane przez wspólne doświadczenia. Jest to stanowisko z pewnością niezadowalające, może dawać ono tylko psychologiczne wyjaśnienie wiary, które te aksjomaty inspirują, jednak ponieważ nie kładzie fundamentów tej wiary na prawdzie, pozostawia ten naukowy gmach na ruchomych piaskach i nie daje pewnej ochrony przed wiatrami irracjonalizmu, które okresowo go atakują.

W rzeczywistości, czy to w zwykłej naiwności, czy też w wyniku głębszego wglądu, którego nie można uzasadnić argumentami, większość naukowców i humanistów uważa bez wątpienia, że ich wiara ma jakiś związek z prawdą rzeczy. To, czy ta wiara jest uzasadniona czy nie, to oczywiście jest inny problem, jest to pytanie metafizyczne. Ale jedno jest pewne, że wiara ta nie jest uzasadniona przez raczej prymitywną metafizykę większości naukowców.

Każdy człowiek, jak to widzieliśmy, żyje dzięki wierze; podobnie też każdy człowiek, co jest mniej oczywiste, ale nie mniej pewne, jest filozofem. Wymaganie czegokolwiek od jakiejś wiedzy, a żaden z żyjących ludzi nie może się od tego uwolnić, pociąga za sobą teorię i standardy wiedzy oraz wyobrażenia tego, co jest ostatecznie znane i prawdziwe. Ta zasadnicza prawda, czy to pod pojęciem Boga chrześcijan, czy po prostu podstawowej zasady spójności rzeczy, jest podstawową zasadą metafizyki, prawdą absolutną. Ale z uznaniem takiej zasady, logicznie nieuniknionej, teoria „relatywizmu prawdy” załamuje się, sama ujawniając się jako absolut wewnętrznie sprzeczny.

Ogłoszenie „relatywizmu prawdy” prowadzi do czegoś, co możemy nazwać „negatywną metafizyką”, jednak wciąż metafizyką. Istnieje kilka głównych form „negatywnej metafizyki”, a ponieważ każda zawiera inne sprzeczności oraz odwołuje się do całkiem innej mentalności, dobrze będzie poświęcić osobny akapit na przyjrzenie się każdej z nich. Możemy podzielić je na dwie zasadnicze kategorie: „realizmu” i „agnostycyzmu”, z których każda z kolei może być jeszcze podzielona na formę „naiwną” i „krytyczną”.

„Naiwny realizm” albo „naturalizm” mówiąc ściśle nie zaprzecza absolutnej prawdzie, ale raczej stawia samodzielnie absolutne twierdzenia, których nie da się obronić. Odrzucając każdy „idealny” czy „duchowy” absolut żąda absolutnej prawdy od „materializmu” i „determinizmu”. Ta filozofia jest wciąż żywa w pewnych kręgach, jest to oficjalna doktryna marksizmu i jest wykładana przez wielu mało wyrafinowanych zachodnich myślicieli. Jednak główny nurt współczesnej myśli pozostawił tę filozofię z tyłu, dzisiaj wydaje się być ona tylko osobliwym reliktem nieskomplikowanych, ale minionych już czasów wiktoriańskich, kiedy wielu przenosiło na „naukę” posłuszeństwo i uczucia, które kiedyś odczuwało w stosunku do religii. Jest to niemożliwa do sformułowania metafizyka „naukowa”, niemożliwa gdyż nauka z natury swojej jest wiedzą o szczegółach, a metafizyka jest wiedzą o tym, co leży u podstaw tych szczegółów i co z nich wynika. Jest to samobójstwo filozofii, gdyż przyjmując „materializm” i „determinizm” czyni tę całą filozofię bardzo ułomną, gdyż musi zakładać, że filozofia, jak wszystko inne, podlega determinizmowi. Jej obrońcy mogą twierdzić tylko, że ich filozofia ponieważ istnieje, jest „nieuchronna”, co wcale nie oznacza, że jest „prawdziwa”. W rzeczywistości filozofia ta, jeżeli jest konsekwentna, pozbywa się całkowicie kategorii prawdy, jednak jej zwolennicy, którzy nie myślą tak konsekwentnie i głęboko, wydają się być nieświadomi tej poważnej sprzeczności. Ten konflikt ujawnia się na mniej abstrakcyjnym poziomie, w działaniach altruistycznych i idealistycznych, na przykład rosyjskich nihilistów XIX stulecia, które stoją w rażącej sprzeczności do ich czysto materialistycznych i egoistycznych teorii; Włodzimierz Sołowiow zręcznie wskazał na tę rozbieżność przez przypisanie jej sylogizmu: „Człowiek pochodzi od małpy, a zatem powinniśmy się nawzajem kochać”.

Cała filozofia do pewnego stopnia zakłada autonomię idei, a więc filozoficzny „materializm” jest też jakimś rodzajem „idealizmu”. Można powiedzieć, że jest to wyznanie tych, których idee nie wznoszą się ponad to, co widać gołym okiem, których pragnienie prawdy jest łatwo zaspokojone przez naukę, tak że z niej czynią swój absolut.

„Krytyczny realizm” lub „pozytywizm” jest bezpośrednim zaprzeczeniem prawdy metafizycznej. Wychodząc z tych samych naukowych inklinacji, jak jeszcze bardziej naiwny od niego naturalizm, wykazuje większy umiar w całkowitym porzucaniu absolutu i w ograniczaniu się do „empirycznej”, „relatywnej” prawdy. Zauważyliśmy już sprzeczność tego stanowiska: zaprzeczenie prawdzie absolutnej samo w sobie jest „prawdą absolutną”; tak samo jak w przypadku naturalizmu, przyjęty na samym początku pierwszy postulat pozytywizmu jest jego zaprzeczeniem.

„Agnostycyzm” tak jak „realizm” może być podzielony na „naiwny” i „krytyczny”. „Naiwny” lub „doktrynerski agnostycyzm” zakłada absolutną niemożność poznania jakiejkolwiek absolutnej prawdy. Mimo że twierdzenie to brzmi bardziej skromnie od postulatów pozytywizmu, wciąż jeszcze najwyraźniej żąda zbyt wiele: jeśli rzeczywiście wie, że absolut jest „niepoznawalny”, to wtedy wiedza ta sama w sobie jest „absolutna”. Taki agnostycyzm jest faktycznie jakąś odmianą pozytywizmu próbującą, bez większego sukcesu, pozbyć się tkwiących w nim sprzeczności.

Dopiero w „krytycznym” lub „czystym agnostycyzmie” w końcu możemy odnaleźć coś, co wydawać się może pomyślnym odrzuceniem absolutu, niestety, to odrzucenie pociąga za sobą odrzucenie wszystkiego i kończy się, jeśli jest konsekwentne, w całkowitym solipsyzmie. Taki agnostycyzm jest prostym stwierdzeniem faktu: nie wiemy, czy istnieje jakaś absolutna prawda, albo jaka może być jej natura, jeśli by istniała; bezpośrednim wnioskiem z tego stwierdzenia jest wniosek – musimy zadowolić się empiryczną i relatywną prawdą, którą możemy poznać. Ale co to jest prawda? Czym jest wiedza? Jeżeli nie ma ogólnie obowiązujących kryteriów, dzięki którym można poddać takie rzeczy ocenie, nie można ich nawet zdefiniować. Agnostyk, nawet jeżeli uzna tę krytykę, wcale go to nie wzruszy; stoi na stanowisku „pragmatyzmu”, „eksperymentalizmu”, „instrumentalizmu”: nie ma prawdy, ale człowiek może żyć, może przejść przez świat bez niej. Takie stanowisko było bronione w wysokich, jak również w bardzo niskich sferach, w naszym antyintelektualnym stuleciu, ale mało kto może stwierdzić, że intelektualnie jest ono nieodpowiedzialne. Jest to ostateczne porzucenie prawdy, lub raczej rezygnacja z prawdy na rzecz siły, czy to będzie siła narodu, rasy, klasy, czy też przyjemności, czy jakakolwiek inna przyczyna, która jest teraz w stanie przyciągać ludzkie siły witalne, dawniej oddane prawdzie.

„Pragmatyści” i „agnostycy” mogą być całkiem uczciwi i mieć dobre intencje, jednak tylko oszukują siebie i innych, gdy usiłują słowem „prawda” opisać to, czego poszukują. W rzeczywistości samo ich istnienie jest świadectwem faktu, że poszukiwanie prawdy, które tak długo inspirowało Europejczyków, skończyło się. Z pewnego punktu widzenia ponad cztery wieki współczesnej myśli filozoficznej było eksperymentem, pokazującym dokąd może zaprowadzić dostępna człowiekowi wiedza, przy założeniu, że nie istnieje Prawda Objawiona. Wniosek z tego eksperymentu dostrzegł już Hume, ale uciekł od niego do wygodnego „zdrowego rozsądku” i życiowych konwenansów. Dzisiaj od jego konsekwencji już nie mamy żadnej bezpiecznej ucieczki. Wnioskiem tym jest całkowita negacja: jeżeli nie istnieje Prawda Objawiona, to w ogóle nie ma prawdy. Poszukiwanie prawdy poza Objawieniem zabrnęło w ślepy zaułek. Naukowcy też to przyznają, gdyż ograniczają się do bardzo wąskich specjalności, i są zadowoleni, jeśli mogą zauważyć jakieś powiązania w ograniczonym zestawie faktów, i nie przejmują się wcale istnieniem jakiejś prawdy, większej czy mniejszej; tłumy zaś okazują to samo oczekując od naukowców nie prawdy, ale raczej technologicznych zastosowań wiedzy, która nie ma żadnego innego jak tylko praktyczne znaczenie, i przez poszukiwanie innych, irracjonalnych źródeł wartości ostatecznych, które kiedyś człowiek chciał odnaleźć w prawdzie. Despotyzm nauki nad praktycznym życiem przyszedł razem całym szeregiem pseudoreligijnych „objawień”; są to dwa współzależne symptomy tej samej choroby: porzucenia prawdy.

Tak daleko doprowadziła nas w ten sposób logika: od zaprzeczenia prawdzie absolutnej lub poddania jej w wątpliwość (jeśli jesteśmy konsekwentni i uczciwi), aż do przepaści solipsyzmu i irracjonalizmu. Jedynym możliwym stanowiskiem nie zawierającym logicznych sprzeczności, jest potwierdzenie istnienia prawdy absolutnej, która jest podstawą i zabezpieczeniem wszystkich pomniejszych prawd, i ta absolutna prawda leży w zasięgu poznawczych możliwości człowieka. W tym miejscu logika nas zawodzi i jeśli chcemy iść dalej musimy wejść do całkowicie innego świata dyskusji. Jednak teraz musimy stwierdzić jedno, że nie ma logicznych przeszkód do potwierdzenia prawdy absolutnej; ale w rzeczywistości potwierdza ją coś zupełnie innego. Takie potwierdzenie może opierać się tylko na jednym źródle; pytanie o prawdę musi nadejść po pytaniu o Objawienie.

Krytyczny umysł w tym momencie zawaha się. Czy musimy szukać pomocy czegoś, bez czego nie możemy pójść dalej wyłącznie naszymi własnymi siłami? Jest to cios zadany naszej dumie. Przede wszystkim tej dumie, która dzisiaj uchodzi za naukową „pokorę”, która „siada przed faktem jak małe dziecko”, a wciąż odmawia uznania jakiegoś innego arbitra rzeczywistości niż dumnego ludzkiego rozumu. Jest jednak szczególne objawienie, Boskie Objawienie, chrześcijańskie Objawienie, które taką odrazę budzi u racjonalistów; innych objawień oni nie kwestionują.

Rzeczywiście, człowiek, który nie przyjął w sposób pełny i świadomy spójnej doktryny prawdy, jaką daje chrześcijańskie Objawienie, jeżeli ma jakieś aspiracje do jakiejkolwiek wiedzy, zmuszony jest do szukania takiej doktryny gdzie indziej. Taka właśnie jest ścieżka współczesnej filozofii, która kończy się ciemnością i pomieszaniem, gdyż filozofia ta nigdy nie zaakceptuje faktu, że sama z siebie nie może być wystarczająca, że pełnia prawdy może być jej dana tylko z zewnątrz. Zaślepienie i pomieszanie współczesnych filozofów w odniesieniu do podstaw i wymiaru absolutu były bezpośrednią konsekwencją ich własnego głównego założenia – nieistnienia Objawienia. Założenie to powoduje ślepotę i nie pozwala dostrzec światła słonecznego i to, co wcześniej było wyraźnie widoczne w jego świetle, teraz pogrążyło się w mroku.

Dla kogoś szukającego po omacku w tych ciemnościach, jeśli nie zostanie uleczony ze swej ślepoty, pozostaje tylko jedna ścieżka – jest nią poszukiwanie jakiegoś światła wśród zalegającego mroku. Wielu biegnie do migającego ogarka „zdrowego rozsądku” oraz życiowych konwenansów i, ponieważ jakoś musimy dawać sobie radę, akceptuje aktualne opinie kręgów towarzyskich i intelektualnych do których należy. Jednak wielu innych, znajdując światło blade i przymglone, kieruje się do magicznych latarni, które wyświetlają złudne, kolorowe miraże, które są niezwykle oszałamiające, i stają się wyznawcami tego lub innego politycznego, religijnego czy artystycznego prądu, który „duch czasów” akurat uczynił modnym.

W rzeczywistości nikt nie żyje nie będąc w świetle jakiegoś objawienia, czy to prawdziwego, czy fałszywego, w zależności czy służy ono do rozświetlania rzeczywistości, czy do jej zaciemnienia. Ten, kto odrzuci światło chrześcijańskiego Objawienia, musi dostać się w krąg światła fałszywego objawienia; a fałszywe objawienie prowadzi do otchłani.

Zaczęliśmy te rozważania od logicznego pytania: „Co to jest prawda?” Pytanie to musi zostać postawione z zupełnie innego punktu widzenia. Zadał to pytanie sceptyk Piłat, nie powodowany pragnieniem jej poznania; ale, o ironio, zadał to pytanie Samej Prawdzie. Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem: nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie (J 14:6). Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8:32). W tym znaczeniu Prawda, Prawda która obdarza życiem wiecznym i wolnością, nie może być osiągnięta przez żadne ludzkie sposoby i wysiłki; może być ona objawiona z wysoka przez Tego, który ma moc, aby to uczynić.

Ścieżka wiodąca do tej Prawdy jest wąska i większość ludzi podróżujących „szeroką” drogą nie może jej znaleźć. Bóg, który jest Prawdą, właśnie po to stworzył człowieka, aby szukał tej Prawdy, dlatego też wszyscy ludzie bez wyjątku Jej poszukują. W następnych rozdziałach zbadamy wiele fałszywych absolutów, wielu fałszywych bogów wynalezionych przez człowieka, którym oddaje on cześć w obecnym, pełnym idolatrii wieku; dowiemy się też, że może najbardziej zdumiewające jest w nich to, że każdy z tych bogów daleki jest od bycia jakimś „nowym objawieniem”, natomiast zawsze jest rozmyciem, wypaczeniem, zwyrodnieniem lub parodią Jedynej Prawdy, którą ludzie chcąc nie chcąc wskazują, nawet poprzez swoje błędy, bluźnierstwa i pychę. Samo pojęcie Boskiego Objawienia zostało starannie zdyskredytowane dla wszystkich, którzy muszą spełniać dyktat „ducha czasów”. Jednak niemożliwe jest stłumić pragnienie prawdy, które Bóg zaszczepił człowiekowi, aby przyprowadzić go do Siebie, a co może spełnić się tylko po przyjęciu Jego Objawienia. Nawet ci, którzy zapewniają, że „relatywne” prawdy ich satysfakcjonują i uważają siebie za zbyt „wyrafinowanych”, „uczciwych” albo nawet „pokornych”, aby dążyć do absolutu, nawet ich ostatecznie nuży pokarm składający się z tych marnych przekąsek, na które sami siebie dobrowolnie skazali, i marzą o bardziej pożywnym jedzeniu.

Jednak pokarm Prawdy chrześcijańskiej jest dostępny tylko dla wiary; a główną przeszkodą dla tej wiary nie jest logika, tak jak głoszą to współczesne poglądy, ale inna, przeciwstawna wiara. Zobaczyliśmy jasno, że logika nie może zaprzeczyć absolutnej prawdzie bez zaprzeczenia samej sobie; logika która powstaje przeciwko chrześcijańskiemu Objawieniu jest wyłącznie na usługach innego „objawienia”, fałszywej „prawdy absolutnej”: mianowicie nihilizmu.

Na następnych stronach scharakteryzujemy jako „nihilistów” ludzi, jak się wydaje, o bardzo rozbieżnych poglądach: humanistów, sceptyków, rewolucjonistów wszystkich odcieni, artystów i filozofów różnych szkół; jednak są oni wszyscy złączeni wspólnym zadaniem. Czy to będzie pozytywistyczna „krytyka” chrześcijańskich prawd i instytucji, czy rewolucyjna przemoc przeciwko staremu porządkowi, czy apokaliptyczne wizje kosmicznej katastrofy lub nadejście raju na ziemi, czy obiektywne prace naukowe w interesie „lepszego życia” na tym świecie, przy cichym założeniu, że nie ma innego świata – cel ich wszystkich jest ten sam: unicestwienie Boskiego Objawienia i przygotowanie do wprowadzenia nowego porządku, w którym nie będzie żadnego śladu „starych” poglądów na świat, w którym odtąd jedynym bogiem będzie Człowiek.
 

 

II. Etapy dialektyki nihilizmu


Mentalność nihilizmu wraz z leżącym u jego podstaw celem jest jedna; jednak mentalność ta przejawia się w tak wielu różnorodnych zjawiskach, jak natury ludzi, którzy ją posiadają. Jedna praprzyczyna, którą jest nihilizm, jest w ten sposób aktywnie obecna równocześnie na wielu frontach, co wrogów tej ideologii wprawia w zakłopotanie, i skutecznie dezorientuje. Jednak dla uważnego obserwatora zjawisko nihilizmu redukuje się do trzech czy czterech zasadniczych typów, a te kilka podstawowych typów w zależności od stopnia występowania tworzą różne fazy procesu, który może być nazwany dialektyką nihilizmu. Jeden przejaw nihilizmu zaprzecza następnemu, nie po to, aby go skutecznie zwalczyć, ale aby przejąć jego błędy do własnego programu i poprowadzić ludzkość o jeden krok dalej w stronę otchłani, która jest końcem wszystkich nihilizmów. Argumenty każdego etapu z pewnością są często skuteczne w wykazywaniu pewnych oczywistych braków w poprzednim lub następnym etapie; jednak żaden krytycyzm nie jest na tyle radykalny, aby wskazać wspólne błędy występujących we wszystkich postaciach częściowych prawd, które niewątpliwie są obecne we wszystkich formach nihilizmu. Jest to wyłącznie taktyka mająca na celu sprzedanie ludziom wielkiego kłamstwa, które leży u podstaw ich wszystkich.

Etapy nihilizmu, które postaramy się opisać na następnych stronach, nie powinny być rozumiane wyłącznie jako postęp chronologiczny, mimo że w najwęższym rozumieniu są w rzeczywistości rodzajem kroniki rozwoju mentalności nihilistycznej od czasów upadku nihilistycznego eksperymentu rewolucji francuskiej, aż do powstania i upadku ostatniego i najbardziej dosadnego przejawu rewolucji – narodowego socjalizmu. A zatem okres dwóch dekad przed i dwóch po połowie XIX stulecia wydaje się być szczytem wpływów i rozwoju liberalizmu, a J. S. Mill to typowy liberał; wiek realizmu obejmuje mniej więcej drugą połowę stulecia i jest reprezentowany z jednej strony przez myślicieli socjalistycznych, z drugiej przez filozofów i popularyzatorów (może powinniśmy raczej stwierdzić „eksploatatorów”) nauki; witalizm w formach symbolizmu, okultyzmu, ekspresjonizmu artystycznego i różnych ewolucjonizmów i „mistycznych” filozofii, to najbardziej znaczące prądy intelektualne obecne przez pół wieku po około 1875 roku; a nihilizm destrukcyjny, mimo że jego korzenie sięgają głęboko w poprzednie stulecie, daje główne rozstrzygnięcia, w sferze publicznej jak i w wielu tajnych kręgach, przez cały wiek i ćwierć rozwoju nihilizmu z okresem spotęgowanej destrukcji w latach 191445.

Zauważymy, że te okresy pokrywają się, gdyż nihilizm dojrzewa w różnym stopniu w różnych narodach i w różnych osobnikach; to pokrywanie się jest w rzeczywistości dużo większe niż mogłoby to wynikać z naszego prostego schematu, tak bardzo, że możemy znaleźć reprezentantów każdego etapu w każdym okresie, a wszyscy oni istnieją jednocześnie nawet dzisiaj. To, co jest prawdą dla historycznych okresów, jest prawdą również dla poszczególnych osób; nie ma czegoś takiego jak „czysty” nihilizm w jakimś etapie, każde dominujące uosobienie nihilizmu będzie kombinacją przynajmniej dwóch etapów.

Co więcej, jeśli wiek po rewolucji francuskiej jest pierwszym, w którym nihilizm odegrał główną rolę, każdy jego etap był obecny już wcześniej. Na przykład liberalizm bezpośrednio jest pochodną humanizmu z czasów Renesansu; realizm był ważnym aspektem Reformacji, jak również francuskiego Oświecenia; rodzaj witalizmu pojawił się w okultyzmie czasów Renesansu i Oświecenia, a później w Romantyzmie; a nihilizm destrukcyjny, chociaż nigdy nie objawił się tak wyraźnie jak w ostatnim stuleciu, istniał w postaci pokus pewnych skrajnych myślicieli przez cały wiek nowożytny.

Z tymi wszystkimi zastrzeżeniami można ten nasz schemat zaakceptować jako pewne przybliżenie bezsprzecznego procesu historycznego i psychologicznego. Zacznijmy nasze rozważania poszczególnych etapów tego procesu, dialektyki nihilizmu, próbując ocenić je w czystym świetle prawdy nauki prawosławia, którą – jak sądzimy – chcą one zaćmić i jej zaprzeczyć. W tej części spróbujemy jedynie opisać etapy, aby wykazać zgodnie z definicją nihilizmu, którą przytoczyliśmy, w jakim zakresie można je zaliczyć do nihilizmu.

1. Liberalizm

Zaznaczmy na początku, że liberalizm, który opiszemy na tych stronach, nie jest otwartym i jawnym nihilizmem; jest raczej pasywnym nihilizmem, lub jeszcze lepiej, neutralnym lęgowiskiem bardziej zaawansowanych form nihilizmu. Ci, którzy przeczytali nasze wcześniejsze rozważania dotyczące niemożliwości istnienia duchowej czy intelektualnej „neutralności” na tym świecie, zrozumieją natychmiast dlaczego zaklasyfikowaliśmy ten punkt widzenia jako nihilistyczny, chociaż sam w sobie bezpośrednio nie był odpowiedzialny za żaden zdecydowany fenomen nihilizmu, był jednak niezbędnym warunkiem początkowym jego powstania. Podjęta przez liberalizm nieudolna obrona dziedzictwa, w które nigdy tak naprawdę nie wierzył, była jednym z najbardziej poważnych przyczyn pojawienia się czystego nihilizmu.

Cywilizacja liberalnego humanizmu, która w Europie zachodniej była ostatnią formą starego porządku, który został skutecznie zniszczony przez wielką wojnę i rewolucje w drugiej dekadzie XX wieku, a która wciąż istnieje, jednak w bardziej osłabionej formie „demokracji” wolnego świata, może być najlepiej scharakteryzowana przez swoje podejście do prawdy. Nie jest to podejście otwartej wrogości czy nawet zamierzonej obojętności, gdyż uczciwi apologeci bezsprzecznie mieli prawdziwy szacunek dla czegoś, co uważali za prawdę; jest to raczej podejście w którym prawda, pomimo pewnych pozorów, już nie jest w centrum zainteresowania. Prawda, w którą wierzy liberalizm (z wyjątkiem faktów naukowych) to nie duchowa czy intelektualna obiegowa moneta, ale próżny i bezpłodny kapitał pozostawiony przez poprzedni wiek. Liberał wciąż mówi, przynajmniej przy oficjalnych okazjach, o „wiecznej prawdzie”, o „wierze”, o „ludzkiej godności”, o „wielkim ludzkim powołaniu” i jego „niezwyciężonym duchu”, nawet o „cywilizacji chrześcijańskiej”; ale jest całkiem oczywiste, że te słowa nie znaczą tego, co znaczyły kiedyś. Żaden liberał nie traktuje ich poważnie, są one w rzeczywistości metaforami, ozdobnikami językowymi, które mają wywołać nie intelektualną, a emocjonalną reakcję, reakcję w wielkiej mierze uwarunkowaną przez ich częste używanie, z towarzyszącą im pamięcią o czasach, kiedy takie słowa miały wielkie i poważne znaczenie.

Nikt, kto obecnie szczyci się swoim „wyrafinowaniem” i „wyrobieniem”, czy to w instytucjach akademickich, w rządzie, w nauce, w kręgach intelektualistów, humanistów, nikt kto twierdzi, że idzie z duchem czasu – nie wierzy w prawdę absolutną, a jeszcze dokładniej, w Prawdę chrześcijańską. Pozostał jeszcze sam termin, podobnie jak nazwy innych prawd, które ludzie kiedyś uważali za absolutne, i nikt z pozycji autorytetu, lub pod jego wpływem, nie zawaha się przed ich używaniem, nawet kiedy jest świadomy, że ich znaczenie zmieniło się. Prawda jednym słowem została „zreinterpretowana”; stara forma została opróżniona i dano jej nową, quasinihilistyczną treść. Można to łatwo zauważyć już po krótkim spojrzeniu na kilka głównych obszarów, gdzie dokonano „reinterpretacji” prawdy.

W porządku teologii pierwszą Prawdą jest oczywiście Bóg. Wszechmocny i wszechobecny Stwórca wszystkiego, objawiony przez wiarę oraz w doświadczeniu wiernych (nie sprzeciwiając się rozumowi tych, którzy nie zaprzeczają wierze), Bóg jest ostatecznym kresem całego stworzenia, a On sam, w przeciwieństwie do stworzenia, jest sam dla siebie celem i kresem; całe stworzenie pozostaje w związku i zależności od Niego, który sam nie zależy od niczego, co byłoby na zewnętrz Niego; stworzył On świat, który mógł żyć w Jego szczęściu, i wszystko na tym świecie jest ukierunkowane na ten cel, który jednak ludzie mogą utracić poprzez niewłaściwe używanie swojej wolności.

Współczesna mentalność nie toleruje już takiego Boga. Jest On zarówno zbyt bliski – zbyt „osobowy”, nawet za bardzo „ludzki” – a jednocześnie zbyt absolutny i zbyt bezkompromisowy w swoich wymaganiach względem nas; daje się poznać wyłącznie przez pokorną wiarę, co bardzo razi dumną współczesną inteligencję. Współczesny człowiek potrzebuje „nowego boga”, boga wiernie ukształtowanego na modłę najważniejszych współczesnych zainteresowań, takich jak nauka i biznes; w rzeczywistości jednym z ważniejszych wyzwań współczesnej myśli było postaranie się o takiego boga. Ta intencja wyraźna jest już u Kartezjusza, urzeczywistniła się w pełni w deizmie epoki Oświecenia, a została doprowadzona do swojego kresu w niemieckim idealizmie: nowy bóg nie jest Bytem ale ideą, która nie objawia się przez wiarę i pokorę, ale jest skonstruowana przez dumny umysł, który wciąż odczuwa potrzebę „wyjaśniania”, ale zatracił zupełnie pragnienie zbawienia. Jest to martwy bóg filozofów, którzy potrzebują jedynie „praprzyczyny” aby wykończyć swoje systemy myślowe, jak również „pewnych siebie myślicieli” oraz innych religijnych sofistów, którzy wymyślają boga ponieważ go „potrzebują”, by potem móc używać go według własnego uznania. Czy to „deistyczny”, czy „idealistyczny”, czy to wymyślony przez zwolenników panteizmu lub immanentyzmu, wszyscy bogowie współczesności są tej samej konstrukcji myślowej, uformowanej przez dusze obumarłe, gdyż utraciły wiarę w prawdziwego Boga.

Argumenty ateistów przeciwko takiemu bogowi są nie tyle nieodparte, co zupełnie nietrafione i nieistotne; gdyż taki bóg jest w rzeczywistości tym samym, co zupełny brak boga. Całkiem nie interesuje się on człowiekiem, jest niezdolny do działania w świecie (oprócz inspirowania światowego „optymizmu”), jest znacznie słabszy od człowieka, który go wymyślił. Zbyteczne jest dowodzić, że na takiej podstawie nie można zbudować nic pewnego; daje to tylko dobry pretekst liberałom, którzy zazwyczaj głoszą wiarę w bóstwo, ale w rzeczywistości budują swój światopogląd na bardziej oczywistym, choć z pewnością zupełnie nietrwałym fundamencie, na człowieku. Ateizm nihilistyczny jest poglądem, który był ukryty i stale obecny w zawoalowanej formie w tezach liberalizmu.

Etyczne implikacje wiary w tego rodzaju boga są dokładnie te same, co wynikające z ateizmu; ta wewnętrzna zgodność jednak znowu jest zamaskowana pod mgłą metafory. W porządku chrześcijańskim cała działalność naszego życia oceniana jest i osądzana w świetle życia przyszłego świata, życia bez śmierci, które nie będzie miało końca. Niewierzący nie ma pojęcia, co to życie oznacza dla wierzących chrześcijan; gdyż większość ludzi obecnie uważa życie przyszłe, podobnie jak i samego Boga, za ideę, którą można bardzo łatwo, bez większych ceregieli, odrzucić albo przyjąć. Dla prawdziwych chrześcijan przyszłe życie oznacza niepojętą radość, która przewyższa wszelką radość, którą można poznać w tym życiu przez zjednoczenie z Bogiem w modlitwie, podczas Liturgii, w sakramentach; ponieważ wtedy Bóg będzie wszystkim we wszystkich, już nie będzie można odpaść od tej radości, która będzie rzeczywiście nieskończenie wielka. Dla wierzących ten przedsmak wiecznego życia jest wielką pociechą. Wierzący we współczesnego boga, nie posiadając takiego przeświadczenia i nie mając pojęcia o chrześcijańskiej radości, nie może wierzyć w przyszłe życie w ten sam sposób; tak naprawdę, gdyby tylko był uczciwy, musiałby przyznać, że zupełnie nie może w to uwierzyć.

Istnieją dwie główne formy takiej niewiary, które uchodzą za zapatrywania liberalizmu: protestantyzm i humanizm. Pogląd liberalnego protestanta na przyszłe życie, dzielony niestety przez zwiększającą się stale liczbę katolików i nawet prawosławnych, podobnie do jego poglądów na wszystko inne, co odnosi się do świata duchowego, jest minimalnym wyznaniem wiary, które maskuje jego rzeczywistą niewiarę. W rozpowszechnionej wersji życie przyszłe będzie niewyraźnym światem duchów, miejscem „zasłużonego odpoczynku” po trudach tego życia. Nikt nie posiada wyraźnej idei tego świata, gdyż nie odnosi się on do żadnej rzeczywistości; jest to raczej projekcja emocjonalna, otucha dla tych, którzy raczej nie chcą stawić czoła swojemu faktycznemu brakowi wiary.

Takie „niebo” jest owocem połączenia terminologii chrześcijańskiej z typowo światowym pojmowaniem; nie jest to zaskoczeniem dla kogoś, kto dobrze wie, że kompromis między tak krańcowymi kategoriami jest niemożliwy; ani prawdziwy prawosławny, ani konsekwentny nihilista nie da się zwieść. Ale kompromis humanizmu jest nawet jeszcze mniej przekonujący. Nie ma już tutaj nawet najmniejszego udawania, że idea odpowiada rzeczywistości; wszystko stało się metaforą i retoryką. Humanista już dłużej nie mówi o niebie, przynajmniej nie na serio; jednak pozwala sobie na mówienie o „wieczności” najchętniej w formie dobrze brzmiących figur retorycznych: „wiecznych prawd” czy „wiecznego ducha ludzkiego”. Ktoś mógłby słusznie zapytać, czy to słowo ma w ogóle jeszcze jakieś znaczenie w tych zwrotach. W stoicyzmie humanistycznym „wieczność” została zredukowana do treści tak wąskiej i wątłej, że była praktycznie nierozróżnialna od materialistycznego i deterministycznego nihilizmu, który próbuje – kierując się swoją wewnętrzną logiką – zniszczyć całkiem pojęcie wieczności.

W każdym razie w tym liberalnym „chrześcijaństwie”, lub w jeszcze bardziej liberalnym humanizmie, niemożność wiary w życie wieczne zakorzeniona jest w tym samym fakcie: wierzą oni wyłącznie w ten świat, nie mają ani doświadczenia, ani wiedzy, ani wiary w świat inny, a przede wszystkim wierzą oni w „boga”, który nie jest na tyle potężny, aby powstać z martwych i móc wskrzesić innych.

Schowany za swoja retoryką wyrafinowany protestant lub humanista jest całkiem świadomy, że w jego wszechświecie brakuje miejsca na Niebo, jak również na wieczność; ich całkowicie liberalna wrażliwość wciąż nie patrzy na transcendentne, ale na immanentne źródło swoich doktryn etycznych, a ich błyskotliwa inteligencja jest nawet zdolna do odwrócenia tego faute de mieux na swoją korzyść. Według nich jest zarówno „realizmem” jak i „odwagą” aby żyć w ten sposób, bez nadziei na wieczne szczęście, również bez lęku przed wieczną karą; dla kogoś, kto wyznaje liberalne poglądy nie jest konieczna wiara w Niebo i piekło, aby wieść „dobre i uczciwe życie” na tym świecie. Taka jest kompletna ślepota mentalności liberalnej na znaczenie i rozumienie śmierci.

Liberałowie wierzą, że nawet jeżeli nie ma nieśmiertelności to wciąż można prowadzić życie ucywilizowane; ale „jeżeli nie ma nieśmiertelności” – według głęboko logicznego wniosku Jana Karamazowa z powieści Dostojewskiego – „wszystko jest dozwolone”. Stoicyzm humanistyczny jest dopuszczalny dla pewnych osobników w pewnym czasie: aż do chwili, gdy pełnia konsekwencji zaprzeczenia nieśmiertelności nie powali kogoś na ziemię. Liberałowie żyją w raju głupców, który musi runąć przed prawdą rzeczy. Jeżeli śmierć według wierzeń liberałów i nihilistów jest zagładą indywidualnego bytu, w takim razie świat ze wszystkim co go wypełnia, miłością, dobrocią, świętością, ze wszystkim, jest niczym; nic z tego, co człowiek uczyni, nie ma ostatecznych konsekwencji, a cała ta groza życia jest niewidoczna wyłącznie dzięki ludzkiej sile woli, aby oszukać samego siebie; gdy tak naprawdę „wszystko jest dozwolone”, żadna nadzieja na inny świat albo lęk nie powstrzymuje ludzi przed potwornymi eksperymentami i marzeniami samobójczymi. Prawdziwe i prorocze są słowa Nietschego o nowym świecie, który powstanie na fundamencie tych poglądów:

Z wszystkiego, co dawniej uważano za prawdę, nie pozostanie ani jedno słowo godne zaufania. Wszystko czym wcześniej gardzono i uważano za niecne, zakazane, haniebne i zgubne – wszystkie te kwiaty teraz rozkwitają na najbardziej zachwycającej ścieżce prawdy.

To zaślepienie liberalizmu bezpośrednio poprzedza moralność nihilizmu, a w sposób szczególny, bolszewizmu, gdyż ten ostatni jest tylko zwięzłym i systematycznym programem liberalnego braku wiary. Jest to ostateczna karykatura poglądów liberalnych, co oznacza, że kiedy najgłębsze intencje tej ideologii zostaną urzeczywistnione w realnym świecie, a wszyscy ludzie zostaną „wyzwoleni” z jarzma norm transcendentnych, kiedy nawet wszelka wiara w inny świat zaniknie – właśnie wtedy takie życie, jakiego chcą i pragną liberałowie, staje się niemożliwe; gdyż „nowy człowiek”, który porzucił wszelką wiarę, może w liberalizmie dostrzec najwyżej ostatnią „iluzję”, którą chciałby i musi rozwiać.

W porządku chrześcijaństwa polityka również podporządkowana była prawdzie absolutnej. Zobaczyliśmy już w poprzednim rozdziale, że zasadniczą opatrznościową formą rządów pozostającą w jedności z Prawdą chrześcijańską było Prawosławne Cesarstwo, gdzie najwyższym suwerenem był monarcha, a władza zstępowała od niego w dół hierarchii społecznej. Z drugiej strony w następnym rozdziale zobaczymy jak politycy, którzy odrzucili Prawdę chrześcijańską, musieli uznać „lud” za suwerena i władzę widzieli jako wstępującą od dołu w górę w formalnie „egalitarnym” społeczeństwie. Jasne jest, że jedno jest dokładnym odwróceniem drugiego; gdyż przeciwne sobie są same koncepcje zarówno co do źródeł, jak i do celu rządzenia. Monarchia Prawosławna jest rządem ustanowionym i kierowanym przez Boga, aż do końcowego przejścia do Jego Królestwa, najgłębszym celem takiego rządu jest nauka Prawdy chrześcijańskiej i zbawienie dusz; panowanie nihilizmu – którego najbardziej adekwatną nazwą, jak zobaczymy dalej, jest anarchia – to rządy ustanowione przez ludzi i ukierunkowane wyłącznie na ten świat, rządy nie posiadające żadnych wyższych celów niż ziemska szczęśliwość.

Liberalny pogląd na rządzenie, jak można podejrzewać, jest próbą kompromisu tych dwóch przeciwstawnych sobie idei. W XIX wieku kompromis ten przybrał formę „monarchii konstytucyjnej”, co znów było próbą połączenia starej formy z nową treścią; dzisiaj główni reprezentanci idei liberalnej są „republikanami” albo „demokratami” w Europie oraz w Stanach Zjednoczonych, a większość z nich ryzykownie balansuje między potęgą władzy a rewolucji, ponieważ głosi wiarę w obydwie.

Jest to oczywiście niemożliwe, aby wierzyć w obydwie te siły równie szczerze i gorliwie, i faktycznie nikomu się to jeszcze nie udało. Monarchowie konstytucyjni, podobnie jak Ludwik Filip, wyobrażają to sobie przez ogłoszenie rządów „z Bożej łaski oraz woli ludu” – formuła, której dwie części unieważniają się wzajemnie, co jest równie oczywiste zarówno dla anarchistów, jak i monarchistów.

Obecnie rząd jest zabezpieczony tak dalece, jakby Bóg był jego fundamentem, a Wola Boża jego doradcą; jednak z pewnością nie jest to opis rządów liberalnych. Według liberalizmu to lud rządzi, a nie Bóg; Bóg jest tylko „monarchą konstytucyjnym”, którego władza została całkowicie przekazana ludowi, a Jego funkcja jest wyłącznie ceremonialna. Liberałowie wierzą w Boga z takim samym retorycznym zapałem z jakim wierzą w Niebiosa. Rządy powołane na podstawie takiej wiary zasadniczo niczym nie różnią się od rządów całkowicie ateistycznych; i cokolwiek pozostało w nich trwałego, skierowane jest w stronę anarchii.

Rząd musi sprawować rządy dzięki łasce Boga albo przez wolę ludu, musi słuchać władzy albo rewolucji; między tymi postawami możliwy jest jedynie pozorny kompromis, i tylko na krótki czas. Rewolucja, podobnie jak brak wiary, który zawsze jej towarzyszy, nie może zatrzymać się wpół drogi; jest to siła, która raz przebudzona, nie ustanie, aż nie doprowadzi do ustanowienia totalitarnego królestwa na tym świecie. Historia ostatnich dwóch wieków dokładnie to wykazała. Nie można złagodzić rewolucji i pójść z nią na ustępstwa, co zawsze próbowali czynić liberałowie, wykazując przez to, że utracili wszelkie prawdy zdolne do przeciwstawienia się jej. Nie można w ten sposób zapobiec rewolucji, można co najwyżej jedynie odwlec osiągnięcie jej celów. Gdy ktoś przeciwstawia radykalnej rewolucji swoją własną rewolucję, czy to będzie „konserwatywna”, czy „bez przemocy”, „aksamitna”, czy nawet „duchowa”, wykazuje jedynie swoją ignorancję i niewiedzę o całokształcie i naturze rewolucji naszych czasów, gdyż przyznaje on również rację głównej zasadzie tej rewolucji: że stara prawda przestała już być prawdziwa, a nowa prawda musi zająć jej miejsce. Nasz następny rozdział rozwinie tę kwestię poprzez bardziej precyzyjne zdefiniowanie celu rewolucji.

W liberalnym światopoglądzie, w jego teologii, etyce, polityce i w innych obszarach, których jeszcze nie zbadaliśmy, prawda została przytępiona, osłabiona, zmiękczona, skompromitowana; we wszystkich dziedzinach prawda, która kiedyś była absolutna, stała się niepewna, jeśli nie całkowicie „relatywna”. Okazało się, że jest możliwe, i to faktycznie prowadzi do zrozumienia liberalnego przedsięwzięcia, aby przez jakiś czas zachować owoce systemu oraz prawdę, której nikt już nie jest pewny; jednak nie można zbudować nic trwałego na takiej niepewności, bez względu na próby, aby uczynić liberalizm intelektualnie do przyjęcia w różnych relatywistycznych doktrynach, które do tej pory zbadaliśmy. Nie istnieje i nie może istnieć żadna filozoficzna obrona liberalizmu; jego apologie, jeżeli nie są zwykłą retoryką, są wyłącznie pragmatyczne lub odwołują się do emocji. Jednak dla każdego względnie bezstronnego obserwatora w liberalizmie nie tak bardzo uderzające jest niedostateczność i niepełność jego doktryny, co widoczne zapomnienie o tych mankamentach.

Fakt ten, który musi być bardzo irytujący dla obiektywnych krytyków liberalizmu, ma tylko jedno możliwe do przyjęcia wyjaśnienie. Liberał pozostaje niewzruszony nawet przez fundamentalne niedostatki i sprzeczności swojej własnej filozofii, ponieważ jego główne zainteresowania leżą gdzie indziej. Nie jest on zainteresowany znalezieniem politycznego i społecznego porządku w oparciu o Bożą Prawdę, jest obojętny na rzeczywistość Niebios i piekła, a Boga pojmuje jedynie jako niejasną ideę i nieosobową moc, gdyż jest on daleko bardziej pochłonięty sprawami światowymi, a wszystko inne wydaje mu się nieokreślone i abstrakcyjne. Liberał może interesować się kulturą, wiedzą, przedsiębiorczością lub jedynie wygodą; ale w każdym z jego dążeń brak jest po prostu wymiaru absolutu. Jest niezdolny, lub nie chce myśleć w terminach końca i rzeczy ostatecznych. Pragnienie absolutnej prawdy zniknęło; zostało połknięte przez świat.

Oczywiście we wszechświecie liberalnym prawda, którą raczej można nazwać tu wiedzą, jest całkowicie światowa; jednak prawda to coś dużo więcej niż wiedza. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu (J 18:37). Nikt prawdziwie nie szukał prawdy, kto by nie napotkał na końcu tych poszukiwań, albo przyjmując Go, albo odrzucając Jezusa Chrystusa, który jest „Drogą, Prawdą i Życiem”, Prawdą, która sprzeciwia się temu światu i jest wyrzutem dla całej jego światowości. Liberał, który sądzi, że jego wszechświat jest zabezpieczony przeciwko tej Prawdzie, jest „bogaczem” z przypowieści, pochłoniętym swoimi światowymi interesami i pomysłami, który nie chce ich porzucić dla pokory, ubóstwa i poniżenia, które wskazują na prawdziwych poszukiwaczy prawdy.

Nietzsche podał drugą definicję nihilizmu, lub raczej komentarz do pierwszej definicji „prawda nie istnieje”, który brzmi tak: „Nie ma żadnej odpowiedzi na pytanie: Dlaczego?” Nihilizm w ten sposób stwierdza, że na pytania ostateczne nie ma odpowiedzi, a dokładniej mówiąc, nie ma żadnej pozytywnej odpowiedzi; nihilistą jest ten, kto zaakceptuje to ukryte „nie” wszechświata, jako jego domyślną odpowiedź na tego typu pytania. Mamy jednak dwa sposoby, aby zaakceptować tę odpowiedź. Istnieje skrajna droga, w której zawarty jest otwarcie i szeroko program rewolucji i zniszczenia; jest to nihilizm słusznie nazywany aktywnym, gdyż, według słów Nietzschego: „Nihilizm jest… nie tylko wiarą, że wszystko zasługuje na zagładę; ale jest rzeczywistym przykładaniem swojej ręki do pługa; jest niszczeniem”. Ale istnieje też „umiarkowana” droga, która odpowiada biernemu lub ukrytemu nihilizmowi, który właśnie omawiamy, nihilizmowi liberalnemu, humanistycznemu, agnostyckiemu, który zgadzając się z tezą, że „prawda nie istnieje”, przestał już pytać o kwestie ostateczne. Nihilizm aktywny implikuje ten nihilizm sceptycyzmu i niewiary.

Nihilistyczne reżimy totalitarne XX wieku podjęły, jako integralną część swojego programu, bezwzględną „reedukację” społeczeństwa. Niewielu z tych, którzy zostali poddani przez jakiś czas temu przymusowemu nauczaniu, zdołało uwolnić się od jego wpływu; w pejzażu, w którym wszystko jest koszmarem, poczucie rzeczywistości i prawdy niechybnie musi prowadzić do cierpienia. W tak zwanym wolnym świecie od pewnego czasu został podjęty bardziej subtelny rodzaj „reedukacji”, prowadzonej przy pomocy środków całkiem humanitarnych, niemniej w efekcie prowadzącej wprost do nihilizmu. Najbardziej trwale i skutecznie „reedukacja” owa zadomowiła się w centrach życia intelektualnego – w świecie akademickim. Zewnętrzny przymus zastąpiony został tutaj wewnętrzną koniecznością; króluje tam absolutny sceptycyzm, schowany za pozostałościami „dziedzictwa chrześcijaństwa”, w które niewielu wierzy, a już nikt z głębokim przekonaniem. Uczeni sprzeniewierzyli się swojemu wielkiemu powołaniu głoszenia prawdy, które niegdyś posiadali, a cała udawana „pokora”, starająca się ten fakt ukryć za wyrafinowaną paplaniną o „granicach ludzkiego poznania”, jest jeszcze jedną maską nihilizmu, jaką akademiccy liberałowie dzielą wraz ekstremistami naszych czasów. Młodzież, która jeszcze nie została „reedukowana” w kręgach akademickich, a która wciąż poszukuje prawdy, zamiast niej otrzymuje „historię filozofii”, albo swoje zainteresowanie zwraca ku „wyższym” studiom, a wszystko przenikający relatywizm i sceptycyzm wpojony na tych studiach wystarczająco niszczy u prawie wszystkich naturalne pragnienie prawdy.

Nie są to łatwe ani przyjemne słowa, ale świat akademicki stał się dzisiaj w wielkiej części źródłem rozkładu i zepsucia. Jest to prawdziwy upadek, jeśli wciąż słyszy się lub czyta słowa ludzi, którzy nie wierzą w prawdę. Jeszcze większym upadkiem jest otrzymać zamiast prawdy wiedzę i erudycję, które jeżeli są celem samym w sobie, stają się wyłącznie parodią prawdy, której miały służyć, niczym więcej jak tylko fasadą, poza którą nie ma żadnych trwałych wartości. Jest to tragiczny upadek, nawet biorąc pod uwagę główną zaletę świata akademickiego, uczciwość i niezależność najlepszych jego przedstawicieli, gdyż ta niezależność nie służy prawdzie, ale sceptycznej nauce, coraz skuteczniej zwodzącej ludzi do dobrej nowiny subiektywizmu i niewiary, która jest w tej nauce zawarta. Jest to upadek jeszcze dlatego, że żyjemy i pracujemy w atmosferze zupełnie przesiąkniętej fałszywymi koncepcjami prawdy, podczas gdy chrześcijaństwo postrzegane jest jako nieistotne dla głównych akademickich zainteresowań, gdzie nawet osoby wierzące w tę Prawdę tylko sporadycznie mogą być słyszane w tym zgiełku sceptycyzmu promowanego przez cały akademicki system. Zło głównie leży oczywiście w samym systemie, który oparty jest na nieprawdzie, a rzadko kiedy w kilku profesorach, których ten system zachęca do propagowania nieprawdy i to umożliwia.

Liberał, człowiek światowy, jest tym, który utracił swoją wiarę; a utrata doskonałej wiary jest początkiem końca całego porządku zbudowanego na tej wierze. Ci, którzy chcieli zachować powagę prawdy bez wiary w nią, dają najpotężniejszą broń wszystkim jej wrogom; wiara zaledwie metaforyczna jest samobójcza. Radykał z łatwością podważa doktrynę liberalizmu w każdym punkcie, zasłona retoryki już nie jest żadną obroną przed celnymi pchnięciami jego ostrza. Liberał wystawiony na te ciągłe ataki punkt po punkcie traci teren, zmuszony uznać prawdziwość stawianych mu zarzutów, bez możliwości kontrataku i przeciwstawienia tej negatywnej, krytycznej prawdzie jakiejś własnej prawdy pozytywnej. Po długich i wyczerpujących przejściach nagle zdaje on sobie sprawę, że stary porządek runął, gdyż obrońcy uciekli, a jego miejsce zajęła nowa, bardziej „realistyczna”, i bardziej brutalna prawda.

Liberalizm jest pierwszym etapem dialektyki nihilizmu, gdyż jego wiara jest już pusta i jałowa, a ta wewnętrzna pustka powoduje powstanie jaszcze bardziej nihilistycznej reakcji – reakcji która, przez ironię losu, jeszcze głośniej od liberalizmu obwieszcza „miłość do prawdy”, podczas gdy prowadzi ludzkość następny krok dalej na drodze kłamstwa. Tą reakcją jest drugi etap dialektyki nihilizmu: realizm.

2. Realizm

Realizm, o którym tutaj mówimy, jest terminem ogólnym, który rozumiemy jako obejmujący różne formy „naturalizmu” i „pozytywizmu”. W swojej najprostszej formie jest doktryną, która została spopularyzowana dokładnie pod nazwą „nihilizmu” przez Turgieniewa w „Ojcach i dzieciach”. Postać Bazarowa z tej powieści jest typem „nowego człowieka” lat 60. XIX wieku w Rosji, jest to prosty materialista i determinista, który poważnie myśli (jak D. Pizarew), że drobiazgowa analiza mgły przyczyni się do zbawienia ludzkości, lub sądzi, że udowodni nieistnienie duszy ludzkiej poprzez sekcję zwłok (przypomina to nihilistów sowieckich, których „nowy człowiek” z lat 60. XX wieku nie znalazł Boga w przestrzeni kosmicznej). Nihilista taki jest człowiekiem, który niczego nie szanuje, nie uznaje żadnych autorytetów, nie przyjmuje (jak mu się wydaje) nic na wiarę, który wszystko osądza w świetle nauki, którą traktuje jak absolutną i jedyną prawdę, który odrzuca każdy idealizm i abstrakcję na korzyść konkretu i faktu. Jednym słowem nie wierzy on w nic poza własnym doznaniem, redukuje wszystko, co człowiek niegdyś uznawał za rzeczy „wyższe”, czyli kwestie umysłu i ducha, do niższego albo „podstawowego” poziomu: materii, zmysłów i cielesności.

W odróżnieniu od liberalnych niejasności i wieloznaczności, światopogląd realizmu wydaje się zupełnie jasny, uczciwy i rzetelny. Miejsce agnostycyzmu lub nieuchwytnego deizmu zajmuje otwarty ateizm; miejsce niejasnych „wyższych wartości” zajmuje nagi materializm i własny interes. We wszechświecie realizmu wszystko jest jasne, oprócz tego, co jest najważniejsze i co wymaga największej klarowności: jego początku i końca. Podczas gdy liberalizm jest ogólnikowy i wymijający jeżeli chodzi o sprawy ostateczne, realizm jest dziecięco naiwny, takie kwestie po prostu dla niego nie istnieją, nie uznaje niczego oprócz rzeczy zupełnie oczywistych.

Taki realizm jest oczywiście sprzeczny sam w sobie, czy to przybiera formę „naturalizmu”, który stara się ustanowić absolutny materializm i determinizm, czy też „pozytywizmu”, który wydaje się całkowicie zaprzeczać absolutowi, czy też doktrynerskiego „agnostycyzmu”, który tak chętnie rozprawia o „niepoznawalności” ostatecznej rzeczywistości; omówiliśmy już ten problem w pierwszym punkcie tego rozdziału. Argumentacja jest oczywiście czysto akademicka w świetle faktu, że realizm, jako logiczna sprzeczność, w ogóle nie może być traktowany jako filozofia. Jest to naiwna, niezdyscyplinowana myśl, pozbawiona głębszej refleksji, czysto praktyczna, która w obecnych czasach wielkich uproszczeń narzuca całemu światu swoje naiwne kryteria i wyobrażenia; albo na całkiem innym poziomie, równie naiwna postawa naukowców, ograniczonych do oczywistych wymagań swoich specjalności, którzy niesłusznie starają się rozszerzyć kryteria naukowe ponad właściwe im ramy. W tym ostatnim sensie, aby użyć pożytecznego rozróżnienia, jest to „scjentyzm” przeciwstawny usankcjonowanej nauce; gdyż musimy tu zaznaczyć, że nasze uwagi nie są skierowane przeciwko nauce jako takiej, ale przeciwko niewłaściwemu wykorzystaniu jej kryteriów oraz metod, co jest dzisiaj bardzo rozpowszechnione.

Czy słuszne jest nazywanie takiej filozofii nihilizmem? Dokładniej, czy jest to ten sam nihilizm, jaki poprzednio został przez nas zdefiniowany? Jeżeli, w najwyższym znaczeniu, prawda jest wiedzą o początku i końcu wszystkich rzeczy, jeżeli jest wymiarem absolutu, a nihilizm jest doktryną, w której ta prawda się nie pojawia, w takim razie jasne jest, że ci, którzy traktują naukową wiedzę jako jedyną prawdę i zaprzeczają temu, co jest ponad nią, są nihilistami w dokładnym znaczeniu tego słowa. Uwielbienie faktu w żadnym wypadku nie jest umiłowaniem prawdy; jak już zaznaczyliśmy, jest wyłącznie jej parodią. Jest to fałszywe założenie, że część może zastąpić całość; jest to dumna próba wybudowania wieży Babel, zbioru faktów, które pozwolą wspiąć się na poziom najwyższej prawdy i mądrości. Jednak prawda może być osiągnięta wyłącznie w pokorze, w przyjęciu tego, co otrzymujemy z góry. Cała udawana „pokora” realistycznych uczonych i naukowców, ludzi małej wiary, nie jest w stanie ukryć ich pychy we wspólnej próbie przywłaszczenia sobie tronu Boga; w swojej małości myślą, że ich staranne „badania” mają większe znaczenie niż Boże Objawienie. Również dla tego typu ludzi „prawda nie istnieje”; możemy o nich powiedzieć to samo, co św. Bazyli Wielki powiedział o greckich uczonych: „Straszne będzie potępienie całej tej światowej mądrości, ponieważ, widząc tak wyraźnie próżność nauki, świadomie zamknęli oni swoje oczy na poznanie prawdy”.

Jednak jeszcze nie udało się nam wykazać różnicy między drugim a pierwszym etapem nihilizmu. Większość liberałów również traktuje naukę jako wyłączną prawdę; czym zatem realiści różnią się od nich? Różnica nie tyle tkwi w doktrynie, gdyż realizm jest w pewnym sensie pozbawionym złudzeń i usystematyzowanym liberalizmem, co w akcentach i motywacji. Liberał jest obojętny na absolutną prawdę, postawa ta wynika z przesadnego przywiązania do świata; natomiast, z drugiej strony, obojętność realisty wynika z wrogości, a przywiązanie do świata staje się wprost fanatycznym jego ograniczeniem. Te skrajne następstwa muszą mieć swoje bardziej wyraziste przyczyny.

Sam realista mówi, że tą przyczyną jest umiłowanie samej prawdy, przez co nie może pozwolić sobie na wiarę w jakąś „wyższą prawdę”, która dla niego jest wyłącznie fantazją. Nietzsche rzeczywiście wierząc w to, zobaczył w tym cechę charakterystyczną dla chrześcijaństwa, która obróciła się przeciwko chrześcijaństwu. „Sens prawdy, bardzo rozwinięty przez chrześcijaństwo, w końcu zbuntował się przeciwko fałszowi i fikcyjności wszystkich chrześcijańskich interpretacji świata i jego historii”. Gdy zrozumiemy te słowa we właściwym kontekście, zobaczymy zawartą w nich pewną intuicję, jednak tylko częściową i zniekształconą. Nietzsche natychmiast wszczął rebelię przeciwko chrześcijaństwu, które zostało już znacznie rozwodnione przez liberalny humanizm, chrześcijaństwu, gdzie bezkompromisowa miłość i wierność prawdzie absolutnej była rzadka lub nie występowała już w ogóle, chrześcijaństwu, które stało się niczym więcej jak tylko moralnym idealizmem, zabarwionym sentymentem estetycznym. Nihiliści rosyjscy podobnie buntowali się przeciwko romantycznemu idealizmowi „niepotrzebnych ludzi”, którzy przebywali w mglistych królestwach fantazji i którzy stracili łączność z jakąkolwiek rzeczywistością, duchową czy fizyczną. Prawda chrześcijańska odległa jest od pseudoduchowości prezentowanej przez nihilistyczny realizm. Zarówno chrześcijan jak i realistów cechuje umiłowanie prawdy, wola aby nie popaść w błąd, pasja aby znaleźć źródło wszystkiego oraz znaleźć ostateczny cel wszystkich rzeczy; jedni i drudzy odrzucają jako niedostateczny każdy argument, który nie odnosi się do jakiegoś absolutu, który sam w sobie nie potrzebuje uzasadnienia; jedni i drudzy są zajadłymi przeciwnikami błahości i pustki liberalizmu, który nie traktuje poważnie rzeczy ostatecznych i nie traktuje ludzkiego życia jako poważnego przedsięwzięcia. Dokładnie to umiłowanie prawdy udaremnia próby liberalizmu zachowania idei i instytucji, w które w pełni nie wierzy i które nie mają umocowania w prawdzie absolutnej. Co jest prawdą? – dla osoby dla której jest to ważne i palące pytanie, kompromis liberalizmu i humanizmu staje się niemożliwy do zniesienia. Ktoś, kto kiedyś całą swoją istotą stawiał to pytanie już nigdy nie zadowoli się czymś, co ten świat uznaje i stawia w miejsce prawdy.

Jednak nie wystarczy tylko stawiać to pytanie, trzeba jeszcze znaleźć na nie odpowiedź, gdyż późniejszy stan takiego poszukiwacza prawdy byłby gorszy od poprzedniego. Chrześcijanin znajduje jedyną odpowiedź w Bogu i jego Synu; realista nie mając kontaktu z życiem chrześcijańskim oraz Prawdą, która je ożywia, stawia to pytanie w duchowej pustce i zadowala się każdą odpowiedzią, jaką uda mu się znaleźć. Biorąc chrześcijaństwo za jakąś formę idealizmu, odrzuca je i staje się fanatycznym wyznawcą jedynej postrzegalnej dla swojej duchowej ślepoty rzeczywistości: tego świata. O ile możliwe jest uznanie pewnej uczciwości zadeklarowanego materialisty i ateisty, jednak nawet największa wyrozumiałość nie pomoże w odnalezieniu w nim już więcej tego umiłowania prawdy, które dawniej go inspirowało; stał się raczej ofiarą tego dążenia do prawdy, które zaprowadziło go na manowce, stało się jego chorobą i utknęło we własnej negacji. Dlatego realista przestał już być niewinny, jego błąd tkwi w tym, że twierdzi iż posiada wiedzę o czymś, co, według jego własnej teorii poznania, nie może być poznane (zobaczyliśmy już, że zaprzeczenie prawdzie absolutnej samo w sobie jest „absolutne”); jeśli tak twierdzi, to też dlatego że ma ukryty motyw, bo umieścił jakąś inną światową wartość ponad prawdą. Bezwzględny realista i „poszukiwacz prawdy” Nietzsche zwiedziony wizją „supermana” kończy w skierowaniu woli do kłamstwa i do panowania; realista marksistowski wprowadzając w życie idee rewolucji, kończy na panowaniu kłamstwa i oszustwa jakiego świat jeszcze nie oglądał. Umiłowanie prawdy sfrustrowane utratą swojego właściwego celu zamienia się w irracjonalną „przyczynę” i staje się prawem przewrotu i destrukcji; staje się wrogiem prawdy, której nie mogło osiągnąć, oraz każdego rodzaju porządku opartego całkowicie lub częściowo na prawdzie, i w końcu obraca się przeciwko sobie samemu.

W rzeczywistości staje się doskonałą parodią chrześcijańskiego umiłowania prawdy. Tam gdzie chrześcijanie poszukują ostatecznych znaczeń wszystkich rzeczy i nie spoczną aż się nie przekonają czy dana rzecz jest umocowana w Bogu i Jego woli, realiści podobnie rozważają wszystko, ale tylko po to, by móc obalić wszystkie odniesienia lub aspiracje do czegoś wyższego, aby zredukować i uprościć to do terminów najbardziej trywialnych i do objaśnień „podstawowych”. Gdy chrześcijanie we wszystkim widzą Boga, realiści widzą jedynie „rasę”, „płeć”, albo „sposób produkcji”.

A więc jeżeli realista, który odznacza się chrześcijańską szczerością i gorliwością, które to cechy są kompletnie obce mentalności liberalnej, przyłączy się do liberalnego ataku na chrześcijaństwo, doprowadzi ten atak do ostatecznego celu: całkowitego obalenia prawdy chrześcijańskiej. Co bez zapału rozpoczęło się w liberalizmie, osiągnęło właściwy pęd w realizmie, aby teraz pchać wszystkich do katastrofy. Nietzsche przewidział „tryumf nihilizmu” w naszym stuleciu; Jacob Burkhardt, pozbawiony złudzeń liberał, również widział zbliżający się wiek dyktatorów, którzy będą „terribles simplificateurs”. Te przewidywania w świecie polityki idealnie się wypełniły w Leninie i Stalinie, Hitlerze i Mussolinim, z ich radykalnymi i „prostymi” rozwiązaniami najbardziej złożonych problemów. Uproszczenia nihilistyczne można dostrzec jeszcze głębiej w ogólnoświatowym współczesnym niezwykłym poważaniu najniższego porządku wiedzy, nauki, zawartych w prostych ideach ludzi takich jak Marks, Freud, czy Darwin, które leżą u podstaw praktycznie całej współczesnej myśli i codzienności.

Powiedzieliśmy „codzienności” gdyż ważną rzeczą jest uświadomić sobie, że historia nihilizmu w naszym stuleciu nie była czymś narzuconym z zewnątrz, przynajmniej nie w przeważającej mierze, raczej wzrastała czerpiąc pożywienie z gruntu nihilizmu, który długo wcześniej przygotowywany był w sercach ludzi. To właśnie z powszechnego nihilizmu, który objawiał się w codziennym życiu, myślach i dążeniach wielu ludzi, wyniknęły wszystkie straszne wydarzenia naszego wieku. Światopogląd Hitlera jest bardzo pouczający w tym względzie, gdyż widać w nim najbardziej skrajny i ohydny nihilizm, który spoczywał na fundamencie całkiem przeciętnego, nawet typowego realizmu. Dzielił on wspólną wiarę w „naukę”, „postęp”, i „oświecenie” (jednak, oczywiście, nie w demokrację) razem z praktycznym materializmem, który gardził wszelką teologią, metafizyką i każdą myślą lub czynem związanym z jakimkolwiek innym słowem niż „tu i teraz”, który szczycił się tym, że miał dar „redukowania wszystkich problemów do ich prostszych podstaw”. Uprawiał surowy kult skuteczności i przydatności, łatwo zezwalał na „kontrolę urodzin”, śmiał się z instytucji małżeństwa jako jedynie legalizacji popędu seksualnego, który powinien być „wolny”, z uznaniem przyjmował sterylizację „słabych”, pogardzanych „nieproduktywnych elementów” jak na przykład mnichów, w kremacji zwłok nie widział nic złego, była to kwestia czysto „praktyczna” i nie wahał się, aby ludzkie popioły, skórę czy tłuszcz przeznaczyć do „użytecznego zagospodarowania”. Żywił on niemal anarchistyczną podejrzliwość w stosunku do świętych i szacownych instytucji, w szczególności do Kościoła, z jego „przesądami” oraz wszystkimi jego „przestarzałymi” prawami i obrzędami (mieliśmy już okazję zauważyć jego odrazę do instytucji monarchii, był to decydujący czynnik w jego odmowie przyjęcia tytułu cesarza). Pokładał naiwną wiarę w „naturalnego człowieka”, w „zdrowe zwierzę”, które gardzi chrześcijańskimi cnotami, przede wszystkim dziewictwem, które wyłącznie hamuje „naturalne zachowania”. Żywił bezkrytyczny zachwyt dla współczesnego komfortu oraz maszyn, zwłaszcza dla samochodów i poczucia prędkości i „wolności”, które one zapewniają.

Bardzo dużo tego surowego Weltanschauung, przynajmniej do pewnego stopnia, jest dzisiaj udziałem mas, zwłaszcza młodzieży, która sama czuje się już „oświecona” i „wyzwolona”, co jest oznaką powszechnej „nowoczesności”. Dzieje się tak właśnie na bazie realizmu, w którym nie ma miejsca na „skomplikowany” chrześcijański pogląd na świat wraz z jego ogromnie ważną rzeczywistością świata duchowego, w której szerzą się tylko niemądre przesądy i okropne naiwności. Ludzie „dobrej woli” sądzą, że zapobiegną pojawieniu się jakiegoś nowego Hitlera poprzez atakowanie „irracjonalności” oraz poprzez obronę „rozumu”, „nauki” i „zdrowego rozsądku”; jednak bez kontekstu prawdy chrześcijańskiej wartości te, budujące ich realizm, są przygotowaniem do jego pojawienia się, a nie obroną, są samym nadejściem następnego „straszliwego uproszczenia”. Najskuteczniejsze współczesne „uproszczenia” wprowadzone zostały w Związku Sowieckim, którego religia także opierała się na „nauce” i „zdrowym rozsądku”. Każdy kto oczekiwał, że ci najbardziej przesądni ludzie wezmą w obronę jakieś wartości warte obrony, był w wielkim błędzie.

Niewątpliwie realizm należy do „ducha naszych czasów”, a wszyscy którzy są tego „ducha”, musieli wcześniej się do niego dostosować. W ten sposób humanizm, który w dużo spokojniejszych czasach miałby może bardziej „idealistyczne” i liberalne zabarwienie, teraz uznał za konieczne „dostosować się do zmieniających się czasów” i przybrać postać bardziej realistyczną. Bardziej naiwni założyli „humanistyczną” religię, która identyfikuje się z przyczyną „nauki” i „postępu” i ogłosiła za swoje dogmaty dokładnie te same sprzeczności, które już wcześniej zauważyliśmy; są to ludzie podobni do tych, którzy również w marksizmie zdolni byli dostrzec pewien rodzaj „humanizmu”. Jednak nawet wśród najbardziej wyrafinowanych współczesnych humanistów, u bardzo uprzejmych naukowców i mężów stanu ton realizmu jest niewątpliwy. Wykazuje to na przykład zalew metod i naukowego sposobu podejścia w ostatnich twierdzach „nauk humanistycznych”; żaden szanujący się współczesny uczony w dowolnej dziedzinie nauki nie poczuje się bezpiecznie, aż jego praca w najwyższym możliwym stopniu nie stanie się „naukowa” (co oczywiście często prowadzi do „scjentyzmu”). Realizm jest również widoczny w stoickim, światowym i często cynicznym tonie tych wszystkich najbardziej naiwnych (lub religijnych) współczesnych humanistów; wymyślona przez nich „wolność od iluzji” w dużym stopniu była wielkim rozczarowaniem; oni teraz wolą „wiedzieć” niż wierzyć w „wyższe prawdy”, które kiedyś krzepiły ich ojców.

Krótko mówiąc humanizm pogodził się z realizmem, przez co, jak sądzi, również pogodził się z rzeczywistością; w przejściu od liberalizmu do realizmu humaniści widzą nie tylko wyzwolenie od iluzji, ale proces „dojrzewania”. Prawosławni chrześcijanie oczywiście widzą w tym coś zupełnie innego. Jeżeli celem liberalizmu było ukrycie wyższych prawd dotyczących Boga i życia duchowego we mgle „tolerancji” i agnostycyzmu, to zadaniem realizmu, co właśnie analizowaliśmy, było całkowite unicestwienie tych prawd. Na tym drugim etapie rozwoju dialektyki nihilizmu Niebiosa zostały zamknięte przed wzrokiem ludzi, którzy postanowili już więcej nie odwracać swojego wzroku od ziemi, i od tej pory żyć wyłącznie w tym świecie i dla niego. Ta decyzja realistów uwidacznia się w pozornie niewinnym „logicznym pozytywizmie” oraz naukowym humanizmie, jak również w jawnie satanistycznych zjawiskach, jak bolszewizm czy narodowy socjalizm. Konsekwencje tej decyzji są ukryte dla tych, którzy ją podjęli, gdyż wiodą one do tych rzeczywistości, których realizm dostrzec nie jest w stanie: rzeczywistości zarówno powyżej, jak i poniżej bardzo płaskiego realistycznego wszechświata. Zobaczymy dalej jak zamknięcie Niebios nieoczekiwanie wyzwoli najniższe siły, które uczynią koszmarem mrzonki nihilistów o „nowej ziemi”, zobaczymy też, że „nowy człowiek” realizmu nie będzie przypominał mitologicznego „w pełni rozwiniętego” doskonałego człowieczeństwa, ale rzeczywiste „podczłowieczeństwo” jakie nigdy wcześniej nie pojawiło się w ludzkim doświadczeniu.

Teraz powinniśmy zbadać następny krok w postępie nihilizmu, który prowadzi do tych skrajnych wynaturzeń: witalizm.

3. Witalizm
Liberalizm i realizm przez ponad wiek prowadziły człowieka w dół po drodze fałszu, która, jeśliby z niej nie schodzić, doprowadziłaby ludzi do czegoś w rodzaju „antyutopii”, o których tyle słyszeliśmy, w przerażającym „nowym, wspaniałym świecie”, na przykład w bezdusznym technologicznym systemie, gdzie wszystkie światowe problemy byłyby rozwiązane kosztem zniewolenia ludzkich dusz. Przeciwko tym utopijnym racjonalistycznym planom podniosło się wiele protestów w imieniu konkretnego i indywidualnego istnienia, w imieniu nie dających się planować i systematyzować potrzeb natury ludzkiej, które są tak samo niezbędne dla tej wielkiej światowej „szczęśliwości”, jak bardziej oczywiste potrzeby materialne; protestowano przede wszystkim w imię „życia”, które, cokolwiek by ono oznaczało, było wyraźnie przyduszone w raju realizmu.

Główny intelektualny impet ruchu witalizmu spowodowany był reakcją przeciwko odrzucaniu wyższych, duchowych rzeczywistości w realistycznym „upraszczaniu” świata. Z drugiej strony trzeba przyznać, że akurat ten aspekt działalności witalistów zakończył się całkowitym fiaskiem. Z braku dostatecznego fundamentu, nawet bez świadomości istnienia prawdy chrześcijańskiej, ci którzy zaangażowali się w korygowanie i uzupełnianie podstawowych braków realizmu, na ogół znajdowali na nie lekarstwa, które nie tylko nie posiadały żadnej mocy, ale były zdecydowanie szkodliwe, lekarstwa które w rzeczywistości powodowały jeszcze gorsze objawy choroby, którą w zamierzeniu miały leczyć.

Tak jak realizm, który był reakcją na ogólnikowość liberalizmu, sam siebie skazał na jałowość poprzez przyjęcie liberalnego zamknięcia się na prawdy wyższe, tak również witalizm podejmując walkę z realizmem zaprzepaścił własne nadzieje poprzez przyjęcie za swoje zasadnicze założenie realistyczne odrzucenie prawdy absolutnej. Wprawdzie wielu witalistów tęskniło za „duchowością” i „mistycyzmem”, jednak nigdy nie poszukiwali oni prawdy chrześcijańskiej, gdyż była ona dla nich „przestarzała”, niewątpliwie tak samo, jak dla całkiem zaślepionych realistów. Charakterystyczne podejście witalistów w tym względzie prezentuje W. B. Yeats w swojej autobiografii, gdzie lamentuje nad „odebraniem mi przez Huxleya i Tyndalla, których nie cierpiałem, zwyczajnej i prostej religii mojego dzieciństwa...” Jakiekolwiek może być psychologiczne uzasadnienie takiego podejścia, nie ma ono nic wspólnego z prawdą rzeczy, a jego konsekwencje mogły być już tylko szkodliwe. Nie ma formy witalizmu, która nie byłaby od początku do końca naturalistyczna, takiej, której cały program nie zaczynałby się i nie kończył w tym świecie, i której podejście do każdego innego świata nie byłoby tylko parodią. Znowu widzimy, że droga nihilizmu jest „rozwojowa”: błędy jednego etapu powtarzane są i mnożone w następnym.

Nie łudźmy się zatem, że odnajdziemy w witalizmie powrót do chrześcijaństwa, czy do jakiejś innej prawdy. Jednak witaliści najwyraźniej zgłaszają co do tego pewne pretensje. Wielu krytyków odkryło nawet „pseudoreligijny” charakter marksizmu, mimo że to określenie pasuje raczej do źle umieszczonej żarliwości jego co bardziej zapalonych wyznawców, niż do samej doktryny, która w swoim charakterze jest najzupełniej antyreligijna. W witalizmie zagadnienie „pseudoreligijności” jest dużo bardziej poważne. Tutaj całkiem zrozumiały lament nad utratą wartości duchowych staje się przyczyną z jednej strony subiektywnych fantazji i (czasami) rzeczywistego satanizmu, który brany jest za objawienie świata „duchowego”, a z drugiej strony prowadzi do pozbawionego korzeni eklektyzmu, który karmi się ideami każdej kultury i każdego wieku i całkowicie dowolnie wynajduje powiązania pomiędzy tymi błędnie pojmowanymi fragmentami wraz z ich własnymi pomniejszymi koncepcjami. Pseudoreligijność i pseudotradycjonalizm, jedno z nich lub razem, są integralnymi częściami wielu witalistycznych systemów. W takim razie powinniśmy bardzo uważnie badać twierdzenia tych, którzy chcą przywrócić „duchowe” znaczenie życia, a szczególnie tych, którzy wyobrażają sobie, że są sprzymierzeńcami „chrześcijaństwa” lub nawet jego wyznawcami. Błędy „duchowe” są dużo bardziej poważne niż te dotyczące wyłącznie sfery materialnej. W trzeciej części tej pracy wyraźnie zobaczymy, że większość tego, co dzisiaj uchodzi za „duchowość”, jest w rzeczywistości „nową duchowością”, rakiem zrodzonym z nihilizmu, który atakuje zdrowe organizmy, aby je zniszczyć od środka. Ta taktyka jest dokładnym przeciwieństwem otwartego ataku realistów na prawdę i na życie duchowe, niemniej jednak jest to również taktyka nihilistyczna, tyle że bardziej zaawansowana.

Intelektualnie witalizm zakłada odrzucenie chrześcijańskiej prawdy, zachowując pewne pseudoduchowe aspiracje. Jednak nawet wiedząc o tym wciąż nie będziemy w stanie pojąć ruchu witalistycznego, jeśli nie zobaczymy stanu duchowego ludzi, którzy stali się nosicielami tych idei. W liberalizmie i realizmie choroba nihilizmu jest wciąż stosunkowo powierzchowna; jest to wciąż głównie kwestia filozofii i ogranicza się do intelektualnych elit. Jednak w witalizmie, tak jak wcześniej w marksizmie, najbardziej skrajnym przejawie mentalności realistycznej, choroba nie tylko rozwija się jakościowo, również rozszerza się ilościowo; po raz pierwszy zwyczajni ludzie także zaczęli wykazywać objawy nihilizmu, który wcześniej ograniczał się tylko do garstki.

Fakt ten pozostaje oczywiście w doskonałej zgodności z wewnętrzną logiką nihilizmu, który chcąc upodobnić się do chrześcijaństwa, które chce zniszczyć, dąży do powszechności. W połowie XIX wieku myśliciele percepcyjni wyrażali obawy przed perspektywą „przebudzonych” mas, które miały być kierowane przez „olbrzymie uproszczenia” realizmu; do czasów Nietschego, najbardziej potężnego „proroka” witalizmu, obawy te pogłębiły się i stały się w końcu pewnością. Nietsche widział jak „śmierć Boga” zaczęła „rzucać swoje pierwsze cienie na Europę”; i mimo że „samo wydarzenie jest zbyt wielkie, zbyt odległe, za bardzo ponad zwykłą ludzką zdolnością pojmowania, dlatego można powiedzieć, że to tylko jego daleki odgłos mógł nas dosięgnąć”, wciąż nadejście tych czasów było pewne, i to ludzie podobni do Nietzschego byli „pierwszym przychówkiem i pierworodnymi dziećmi nadchodzącego wieku”, pamiętajmy, wieku „triumfu nihilizmu”.

Prawda chrześcijaństwa, którą liberalizm podkopał a realizm zaatakował, jest nie tylko prawdą filozoficzną, ale prawdą życia i zbawienia i od dawna cieszyła się ona wielką popularnością wśród tłumów, które się nią karmiły. Następstwem przekonania, że prawda ta nie jest już wiarygodna, nie będzie jedynie grzeczny sceptycyzm, podobny do tego, którym kilku liberałów nawzajem się pociesza, ale duchowa katastrofa o kolosalnych rozmiarach, której efekty będą odczuwalne we wszystkich obszarach ludzkiego działania i myśli. Myśliciele typu Nietzschego odczuwali obecność pierwszych zwiastunów tej katastrofy, mogli więc opisać ją w wielu szczegółach oraz przewidzieć wiele jej konsekwencji; jednak dopóki te zwiastuny nie wkradły się do serc ludzi, konsekwencje te nie mogły jeszcze zamanifestować się na dużą skalę. Do końca XIX wieku zwiększała się liczba całkiem zwykłych ludzi, którzy rozpoczęli niespokojne poszukiwania, aby znaleźć substytut dla Boga, który umarł w ich sercach; dotyczy to również naszych czasów współczesnych. Ten niepokój był głównym psychologicznym bodźcem dla witalizmu. Niepokój ten jest surową gliną, która w rękach rzemieślników natchnionych przez ostatni prąd „ducha czasów” kształtuje ludzi na modłę intelektualnych założeń, które właśnie poznaliśmy. Niepokój ten jest nie tylko czynnikiem wykorzystywanym przez demagogów nihilizmu, jest on również ważnym bodźcem witalistycznej sztuki, jak i religii. Obecność tego elementu w większości zjawisk witalistycznych, w przeciwieństwie do pozornego „zdrowego rozsądku” liberalizmu i realizmu, jest powodem, dla którego wykazują one objawy nie tylko intelektualnej dewiacji, ale także duchowej i psychologicznej dezorientacji.

Dobrze będzie przed przejściem do rozważań nad bardziej formalnymi przejawami witalizmu w filozofii i sztuce, przyjrzeć się bliżej kilku popularnym przejawom tego trudno uchwytnego niepokoju, który leży u podstaw całego zjawiska. Czy na pewno jest to, jak to sugerowaliśmy, cecha charakterystyczna nihilizmu? Wielu nie zgodzi się z tym i odpowie, że jest to wielka przesada, że jest to po prostu nowa forma czegoś istniejącego od zawsze, że jest to absurdalny postulat, aby przydawać znaczenia przez podniosłą nazwę nihilizmu czemuś tak powszechnemu jak niepokój. Istnieje oczywiście podstawa do wydania takiego osądu, jednak nie można zaprzeczyć, że współczesne zjawisko pod wieloma względami różni się od swoich poprzedników. Dzisiaj po raz pierwszy w historii istnieje na tak wielką skalę, stając się zjawiskiem niemal powszechnym; „normalne” lekarstwa, biorące początek w zdrowym rozsądku, wydają się być całkiem bezskuteczne, o ile skutek ich działania nie jest odwrotny od zamierzonego; poza tym niepokój ten jest bardzo pokrewny współczesnej bezbożności, jeżeli więc bezbożność nie jest przyczyną niepokoju, to przynajmniej obie te rzeczy są równoległymi przejawami tego samego zjawiska. Te trzy punkty są ściśle powiązane, dlatego nie będziemy ich rozdzielali w dalszej części naszej dyskusji, ale będziemy badać je razem.

Reżimy faszystowskie i narodowosocjalistyczne bardzo zręcznie wykorzystywały powszechny niepokój i posługiwały się nim dla swoich własnych celów. Jednak dla każdego, kto nie rozumie charakteru tych czasów, „dziwnym” musi wydawać się fakt, że ten niepokój nie zniknął po upadku jego głównych przyczyn, ale raczej nawet zwiększył swoją intensywność, a „najdziwniejsze” ze wszystkiego, że dotyczy to krajów najbardziej zaawansowanych w demokracji i liberalnych ideologiach, najbardziej rozwiniętych i bogatych, a w krajach „opóźnionych” istnieje wprost proporcjonalnie do ich własnego postępu w osiąganiu tych celów. Ani wojna, ani liberalny idealizm, ani dobrobyt nie może go złagodzić, włącznie z idealizmem marksistowskim, gdyż sowiecka pomyślność wytworzyła to samo zjawisko; te lekarstwa są nieskuteczne, gdyż choroba leży dużo głębiej, niż mogą one sięgnąć.

Być może najbardziej uderzającym przejawem powszechnego niepokoju jest przestępczość, zwłaszcza przestępczość młodocianych. Zbrodnia w poprzednich wiekach była zjawiskiem zlokalizowanym, miała oczywiste i zrozumiałe przyczyny w ludzkich namiętnościach, pożądaniu, zawiści, zazdrości i tym podobnych; ale nigdy nie była niczym więcej niż tylko słabym wyobrażeniem zbrodni, która stała się typowa w naszym wieku, zbrodni, którą można nazwać „absurdalną”; jest to jeszcze jedna nazwa często używana również w innych kontekstach nihilizmu.

Rodzice mordowani są przez własne dzieci, albo dzieci przez swoich rodziców. Całkiem nieznany człowiek został pobity i zamordowany, przy tym nie obrabowany, przez pojedynczą osobę lub „gang”. Takie „gangi” terroryzują całą okolicę, grasują i prowadzą bezsensowne wojny między sobą, nikt nie wie w jakim celu. Jest to czas „pokoju” i „dobrobytu”, kryminaliści wywodzą się zarówno z wyższych warstw jak i z dołów społecznych, nie ma żadnych „praktycznych” powodów ich zachowania, i często całkowicie lekceważą ostrożność i nie zważają na konsekwencje. Gdy są zatrzymani i pytani o motyw zbrodni opisują swoje zachowanie w ten sam sposób: to był „impuls”, albo „bodziec”, który ich skłonił do tego, albo odczuwali sadystyczną przyjemność przy popełnianiu przestępstwa, albo były jeszcze jakieś zupełnie nieistotne preteksty, takie jak nuda, zamieszanie lub uraza. Słowem, zupełnie nie mogą oni wyjaśnić swojego zachowania, nie znajdują łatwo zrozumiałego motywu, a w konsekwencji, i to jest wspólna i najbardziej uderzająca cecha tych zbrodni, nie odczuwają też żadnych wyrzutów sumienia.

Istnieją oczywiście inne, mniej gwałtowne, przejawy powszechnego niepokoju. Jedną z nich jest ogromna namiętność do ruchu i do prędkości, przejawiająca się zwłaszcza w rzeczywistym kulcie samochodów (zauważyliśmy tę namiętność już u Hitlera); powszechny urok telewizji i kina, których rola polega głównie na dostarczeniu kilku godzin ucieczki od rzeczywistości, zarówno poprzez eklektyczny i ekscytujący temat, jak poprzez hipnotyzujący efekt samych tych środków przekazu; wzrastający prymitywny i dziki charakter muzyki popularnej, wraz z chyba najbardziej autentycznym wyrazem współczesnej duszy – jazzu; kult fizycznej sprawności w sporcie, wraz z chorobliwym kultem „młodości”, który się w nim zawiera; rozpowszechnienie oraz ogólne przyzwolenie na rozwiązłość seksualną, rozgrzeszane przez wielu podobno poważnych i odpowiedzialnych starców, gdyż dowodzi ona „szczerości” współczesnej młodzieży oraz jest jedynie inną formą „otwartego”, „eksperymentalnego” podejścia, tak bardzo zalecanego w nauce i sztuce; brak szacunku dla autorytetów, czemu sprzyja rozpowszechniona postawa oczekująca efektów „natychmiastowych” i „dynamicznych”, prowadząca największych młodych „idealistów” na demonstracje przeciwko „represyjnym” prawom i instytucjom.

W zjawisku tym „aktywność” jest najwyraźniej ucieczką, ucieczką przed nudą, przed bezsensem, a w znaczeniu najgłębszym, przed pustką, która mieszka w sercu opuszczonym przez Boga, w którym nie ma już Prawdy Objawionej, a moralność i sumienie całkowicie uzależnione są od tej Prawdy. W bardziej złożonych manifestacjach witalistycznego impulsu, do których teraz przejdziemy, działa identyczna psychologia. Nie zrobimy nic więcej, jak tylko odnotujemy bogactwo tych przejawów, a w większości przypadków zbadamy szczegółowo ich rolę w formowaniu „nowej duchowości”.

W polityce najbardziej znaną formą witalizmu był stworzony przez Mussoliniego kult aktywności i przemocy, oraz mroczny hitlerowski kult „krwi i ziemi”; ich natura jest zbyt dobrze znana dla współczesnego pokolenia, nie ma więc potrzeby dalszych objaśnień. Jednak nie jest już chyba tak oczywiste dzisiaj, gdy polityczny barometr wyraźnie odchyla się w lewą stronę, jak głęboki był powab i urok tych ruchów, gdy pojawiły się jakieś czterdzieści lat temu. Całkiem niezależnie od mas pozbawionych własnych korzeni, które były głównym obiektem oddziaływania nihilistycznych demagogów, całkiem niemała część intelektualistów oraz kulturalnej awangardy również stała się entuzjastycznymi sympatykami tych polityków, przynajmniej przez jakiś czas. Jeśli niewielu wyrafinowanych intelektualistów uznało zarówno nazizm jak i faszyzm za „nową religię”, to przynajmniej kilku powitało jeden czy drugi przejaw witalizmu jako zbawienne antidotum na „demokrację”, „naukę” i „postęp” (to znaczy na liberalizm i realizm), który wydawał się obiecywać przyszłość, o której wrażliwy człowiek mógł tylko marzyć; ich „dynamizm”, „witalność” oraz pseudotradycjonalizm mógł wydawać się zwodniczo „odświeżający” dla wielu, którzy oddychali duszną intelektualną atmosferą tamtych czasów.

Sztuka współczesna posiada podobny urok, a jej reakcja przeciwko bezdusznemu akademickiemu „realizmowi” również doprowadziła do niezwykłych obszarów. W sztuce odnaleziono nowe, egzotyczne źródła i wpływy z Afryki, ze Wschodu, z Mórz Południowych, szukano natchnienia u człowieka prehistorycznego, u dzieci i szaleńców, a także w spirytyzmie i okultyzmie. Bezustanne „eksperymenty” stały się regułą, bezustannie poszukiwano „nowych” form i technik; inspiracje czerpano przede wszystkim u „barbarzyńców”, w „prymitywizmie” i w „spontaniczności”. Tak jak futuryści w swoim manifeście (mimo że futuryzm nie może być poważnie traktowany jako sztuka), najbardziej typowi współcześni artyści wychwalali w swojej sztuce „każdy rodzaj oryginalności, zuchwalstwa, skrajnej przemocy”, i wierzyli również, że „nasze ręce są wolne i czyste, aby wszystko uczynić nowym”.

Według mitu witalizmu artysta jest „stworzycielem”, „geniuszem”, jest on „natchniony”. W sztuce realizm przekształcony jest przez „wizję” artysty, jest to znak i proroctwo „duchowego przebudzenia”. Krótko mówiąc artysta jest „czarownikiem” w swojej własnej rzeczywistości, dokładnie w ten sam sposób, w jakim Hitler był w polityce; w obu przypadkach nie ma prawdziwej władzy, ale tylko subiektywne jej odczucie.

W religii, a mówiąc dokładniej w pseudoreligii, niespokojne eksperymenty charakterystyczne dla witalizmu objawiają się nawet w jeszcze większej ilości form od tych powstających w szkołach sztuki nowoczesnej. Na przykład istnieją sekty dla których bóstwo jest nieokreśloną, immanentną „mocą”, są to wariacje „nowej myśli” oraz „pozytywnego myślenia”, których zainteresowania sprowadzają się do zaprzęgnięcia i wykorzystania owej „mocy”, jakby była ona czymś w rodzaju elektryczności. Blisko z nimi spokrewniony jest okultyzm i spirytyzm, jak również pewne udawane formy „mądrości Wschodu”, które odrzucają wszelkie pretensje do jedności z „Bogiem”, by jawnie wzywać bardziej bezpośrednie „siły” i „istoty duchowe”.

Religijny witalizm pojawia się też w szeroko rozpowszechnionych kultach „świadomości” oraz „samorealizacji”. W dość umiarkowanej formie jest obecny w zwolennikach sztuki współczesnej oraz „sztuki kreatywnej” i „wyobraźni”, która inspiruje tę sztukę. Bardziej skrajnym przykładem tego kultu są ci, którzy pozostają pod wpływem buddyzmu zen, którzy masowo i bezładnie poszukują „oświecenia”. Domniemane „doświadczenia religijne” stymulowane przez różne narkotyki są już chyba schyłkowym etapem tej religijności, jej reductio ad absurdum.

Pojawia się też próba stworzenia neopogańskich kultów „natury”, zwłaszcza jej najbardziej pierwotnych i zasadniczych pierwiastków: ziemi, ciała, seksu. „Zaratustra” Nietzschego to potężny „prorok” tego rodzaju kultów, są one centralnym tematem dzieł wielu pisarzy i poetów XX wieku.

Zdecydowana większość różnych form „egzystencjalizmów” i „personalizmów” stara się tak przerobić religię, aby była niczym więcej, jak tylko osobistym „spotkaniem” z innym człowiekiem, czasami też z niejasno pojmowanym „Bogiem”, albo, tak jak w patologicznym, ateistycznym egzystencjalizmie, stara się utworzyć religię „buntu” i szalonego samouwielbienia.

Wszystkie te przejawy witalizmu w „impulsie religijnym” podzielają wspólną wrogość do każdej stałej lub niezmiennej doktryny lub instytucji, a najbardziej zainteresowane są poszukiwaniem „natychmiastowych” wartości życia, „witalności”, „doświadczenia”, „świadomości” oraz „ekstazy”.

Naszkicowaliśmy tutaj najbardziej uderzające przejawy witalizmu i daliśmy kilka sugestii na temat ich zasięgu; jednak nie zdefiniowaliśmy jeszcze samego terminu i nie wykazaliśmy jego nihilistycznego charakteru. Jak już stwierdziliśmy, liberalizm podkopał prawdę przez obojętność na nią, zachowując jednak prestiż samej nazwy. Realizm zaatakował ją w imię mniejszych, częściowych prawd. Witalizm, jako przeciwstawny obu tym wcześniejszym kierunkom, nie miał w ogóle żadnego stosunku do prawdy; po prostu całą swoją uwagę poświęcił czemuś, co należy do zupełnie innego porządku.

„Fałszywość opinii – stwierdza Nietzsche – nie jest dla nas żadną przeszkodą… Pozostaje tylko pytanie jak bardzo dana opinia popiera życie, jak je ochrania…” Gdy pojawia się taki pragmatyzm, nihilizm osiąga swój następny etap – witalizm, który może być zdefiniowany jako usunięcie prawdy jako kryterium ludzkiego działania i zastąpienie jej nowym standardem: „życia” i „witalności”; jest to ostateczny rozdział pomiędzy życiem i prawdą.

Witalizm jest bardziej zaawansowanym rodzajem realizmu; równie wąsko postrzega rzeczywistość, podziela też jego dążenie, aby wszystko co jest powyżej zredukować do możliwie najniższych pojęć; witalizm prowadzi koncepcje realizmu o jeden krok dalej. Gdy realizm wychodząc od dołu stara się z powrotem ustanowić prawdę absolutną, witalizm ogłasza niepowodzenie tego zamierzenia w obliczu bardziej „realistycznej” świadomości, że nie istnieje żaden absolut, że jedyną niezmienną zasadą na tym świecie jest sama zmienność. Realizm redukuje nadprzyrodzoność do natury, objawienie do racjonalizmu, prawdę do obiektywizmu; witalizm idzie dalej i redukuje wszystko do subiektywnego doświadczenia i uczucia. Tak trwały i mocny dla realistów świat rozpadł się, tak pewna i bezpieczna prawda została w witalizmie zniszczona, umysł już nie znajdował miejsca dla spoczynku, wszystko zostało połknięte przez ruch i działanie.

Logika bezbożności prowadzi nieubłaganie do otchłani. Ten, kto nie powróci do prawdy, musi podążać za błędem aż do ostatecznego końca. Tak samo humanizm, po tym jak nabawił się infekcji realizmu, uległ potem zarazkom witalizmu. Wyraźniejszym symptomem tego faktu są „dynamiczne” standardy, które zajmują coraz bardziej poczesne miejsce w formalnej krytyce sztuki i literatury, pojawiają się nawet w dyskusjach o religii, filozofii i nauce. W każdym z tych obszarów najbardziej ceni się dzisiaj „oryginalność”, „eksperyment” oraz „ekscytujący” charakter; pytanie o prawdę, jeżeli w ogóle się pojawia, coraz bardziej spychane jest na drugi plan, i jest zastępowane przez kryteria subiektywne: „uczciwość”, „autentyczność”, „indywidualność”.

Takie podejście jest otwartym zaproszeniem obskurantyzmu, by nie rzec szarlatanerii. O ile to drugie witaliści jeszcze odrzucają jako niebezpieczeństwo, aby nie stało się dla nich regułą, bez wątpienia wydają się lekceważyć wzrastający, rażący obskurantyzm, który witalistyczny temperament toleruje, a często nawet popiera. Prowadzenie racjonalnych dyskusji z apologetami witalizmu staje się jeszcze trudniejsze we współczesnym klimacie intelektualnym. Na przykład gdy ktoś pyta o znaczenie współczesnych dzieł sztuki, uzyska odpowiedź, że nie mają one żadnego „znaczenia”, że jest to „czysta sztuka”, która jedynie może być „odczuwana”, a jeżeli jakiś krytyk jej nie „czuje” w sposób właściwy, nie ma prawa do żadnych komentarzy na jej temat. Próba wprowadzenia jakichś standardów krytyki, nawet tych z rodzaju najbardziej elementarnych i technicznych, spotyka się ze sprzeciwem, że nowej sztuki nie można mierzyć starymi standardami, gdyż są one „statyczne”, „dogmatyczne”, albo po prostu „przestarzałe”, i że dzisiejsza sztuka może być oceniania wyłącznie w kategoriach sukcesu w realizacji jej własnych, wyjątkowych zamierzeń. Jeżeli krytyk widzi niezdrowy lub nieludzki charakter jakiegoś dzieła sztuki, artysta wtedy może stwierdzić, że jest to głęboka refleksja na temat „ducha naszych czasów”, a wszyscy, którzy sądzą, że sztuka powinna być czymś więcej, są po prostu bardzo naiwni. Ten ostatni argument jest oczywiście ulubionym argumentem całej współczesnej awangardy, również literackiej, filozoficznej, a także „religijnej”. Dla ludzi znużonych prawdą wystarczy, gdy rzecz po prostu „jest”, oraz jest „nowa” i „ekscytująca”.

Być może jest to zrozumiała reakcja na nazbyt literalne i praktyczne podejście liberalizmu i realizmu do świata sztuki i religii, które posługują się językiem zupełnie innym niż prozaiczne komunikaty nauki i biznesu; aby móc jakoś ocenić te rzeczywistości, trzeba z pewnością ten język rozumieć i wiedzieć, o jakich rzeczach się tam mówi. Równie oczywiste jest to, że one starają się coś nam oznajmić – wszystko, cokolwiek robi człowiek, ma swój sens, i każdy poważny artysta czy myśliciel stara się coś zawrzeć i przekazać w swoim dziele. Gdyby ogłoszono nagle, że nie istnieje żaden sens, że istnieje tylko pragnienie wyrażenia „ducha naszych czasów”, albo że w ogóle nie ma potrzeby przekazywania żadnych treści, przecież byłyby to również jakieś znaczące treści i idee, i to bardzo złowieszcze, co każdy kompetentny krytyk od razu zauważy. Niestety symptomatyczne jest to, że zadanie krytyki zostało praktycznie utożsamione z apologetyką; rola krytyka sprowadza się tylko do objaśniania nieuświadomionym masom ostatnich genialnych „twórczych natchnień” artysty. Tak więc miejsce aktywnej inteligencji zajmuje bierna „wrażliwość”, a „sukces”, sukces artystycznego „geniuszu” w zdolności do wyrażania swych koncepcji, wypiera miejsce dla doskonałości i piękna. Według tych nowych standardów Hitler również odniósł „sukces”, aż „duch czasów” nie udowodnił mu „błędu”; współczesna awangarda, razem z towarzyszącymi jej humanistami, nie znajduje już żadnych argumentów przeciwko bolszewizmowi, chyba tylko takie, że w przeciwieństwie do „ekspresyjnego” i „ekscytującego” narodowego socjalizmu, był całkowicie prozaiczny i realistyczny.

Ale chyba najbardziej infekcję humanizmu przez witalizm objawia osobliwy aksjomat, romantyczny i sceptyczny zarazem, że poszukiwanie prawdy nigdy się nie kończy, gdyż nigdy nie można „miłości prawdy” do końca zaspokoić, co oznacza, że całe życie jest nieprzerwanym poszukiwaniem czegoś, na co nie ma nadziei znalezienia, jest ciągłym biegiem, który nigdy nie może, ani nawet nie powinien, znaleźć miejsca spoczynku. Wytrawni humaniści są niesłychanie elokwentni w opisywaniu tej głównej zasady nauki i badań naukowych, jako uznającej „prowizoryczną” naturę całej wiedzy, która odbija jedynie nigdy nie zaspokojony, zawsze ciekawski ludzki umysł, gdyż wiedza jest tylko częścią tajemniczego procesu „ewolucji”, czy „postępu”. Jednak znaczenie tego stanowiska jest jasne, jest to ostateczna próba ukrycia swojej rezygnacji z poszukiwania prawdy za zasłoną podniosłej retoryki, a bardziej dosłownie jest to wyniesienie zwykłej ciekawości na miejsce, które dawniej zajmowało autentyczne umiłowanie prawdy. Nie rozminiemy się z prawdą stwierdzając, że ciekawość, razem z towarzyszącym jej pożądaniem, nigdy się nie kończy i nigdy nie jest zaspokojona; jednak człowiek stworzony został do czegoś więcej. Człowiek stworzony został do wzrastania w miłości, ponad ciekawość i pożądanie, aby poprzez miłość dotrzeć do prawdy. Oto elementarna prawda dotycząca ludzkiej natury, aby ją pojąć potrzeba jedynie pewnej prostoty serca. Brak powagi współczesnego humanizmu jest tak daleki od tej prostoty, jak daleko jest od samej prawdy.

Jak już wspomnieliśmy, urok witalizmu psychologicznie jest w pełni zrozumiały. Jedynie zupełnie tępi oraz całkiem niewrażliwi ludzie mogą długo zadowalać się martwą wiarą liberalizmu i realizmu. Elementy skrajne, artyści, rewolucjoniści, ludzie oderwani od swoich korzeni, po nich jeden po drugim różnej maści humaniści, obrońcy „cywilizacji”, a w końcu najbardziej nawet poważni i konserwatywni członkowie społeczeństwa zostali opanowani przez ten wewnętrzny niepokój, który zmusza wszystkich do poszukiwania czegoś „nowego” i „ekscytującego”, jednak dokładnie nie wiadomo czego. Prorocy nihilizmu, początkowo powszechnie lekceważeni, stali się modni i stopniowo włączono ich do panteonu humanizmu, ponieważ ludzie odczuwali ten sam co oni niepokój i żywili te same przeczucia, oczekiwano od nich wizji i objawień, które wyprowadzą ludzi z jałowej pustyni, na którą zaprowadził ich realizm. Poza zwykłą pogonią za sensacją oraz eklektyzmem, charakteryzującym współczesną modę na „mistycyzm” i „wartości duchowe”, widać głęboki głód za czymś bardziej rzeczywistym i trwałym niż to, co mógł dać liberalizm i realizm, głód, którego rozmaite formy witalizmu nie mogły zaspokoić, ale jeszcze bardziej go zaostrzały. Ludzie, którzy odrzucili Syna Bożego, który nawet teraz pragnie zamieszkać w nich i ofiarować im zbawienie, odczuli nieznośną pustkę w swoich sercach, dlatego zwrócili się w poszukiwaniu słowa życia do szaleńców i iluzjonistów, do fałszywych proroków i religijnych oszustów. Jednak to słowo, tak chętnie dane, obraca się w proch w ich ustach, gdy chcą je wymówić.

Tak jak realizm w swojej pogoni za prawdą niszczy prawdę, tak samo witalizm w swoim poszukiwaniu życia wciąż czuje na sobie oddech śmierci. Witalizm przez ostatnie 100 lat był niewątpliwie objawem zmęczenia światem, a jego prorocy, nawet jeszcze bardziej wyraźnie od zwalczanych przez siebie filozofów martwego liberalizmu i realizmu, byli zapowiedzią końca chrześcijańskiej Europy. Witalizm nie jest wynikiem „świeżości”, „życia” i „otwartości”, których jego wyznawcy tek desperacko poszukują (najwyraźniej dlatego że ich nie posiadają), ale zepsucia i bezbożności, które są już ostatnią fazą umierającej cywilizacji, której nienawidzą. Nie trzeba być epigonem liberalizmu i realizmu, zwalczanych przez witalizm, aby zobaczyć, że zostały przezwyciężone, a jego lekarstwo na bezsprzeczną chorobę człowieka jest jeszcze silniejszym zastrzykiem tej samej nihilistycznej zarazy, która tę chorobę spowodowała. Poza witalizmem może być już tylko jeden, ostateczny etap, na który wspiąć się może nihilizm: zagłada.

4. Nihilizm destrukcyjny

W końcu odnaleźliśmy prawie „czysty” nihilizm: nienawiść i bunt przeciwko stworzeniu i przeciwko cywilizacji, który nie spocznie, aż nie obróci wszystkiego w zupełną pustkę. Nihilizm destrukcyjny jak żadna inna forma nihilizmu jest wyjątkowy w czasach współczesnych. Destrukcja pojawiła się na dużą skalę już wcześniej, byli również ludzie, którzy chlubili się niszczeniem; ale aż do naszych czasów nie było doktryny oraz planu zniszczenia, nigdy wcześniej umysł ludzki nie był tak skrzywiony, aby stworzyć apologię dla tego oczywistego dzieła szatana, aby ustanowić program jego realizacji.

Nawet wśród bardzo umiarkowanych nihilistów wyraźnie były obecne zapowiedzi doktryny destrukcji. Realista Bazarow mógł stwierdzić, że „nie ma ani jednej instytucji naszego społeczeństwa, która nie powinna zostać zniszczona”. „Ten, kto chciałby być twórczy – stwierdził Nietzsche – najpierw musi zniszczyć i rozwalić przyjęte wartości.” Manifest futurystyczny, który był chyba tak blisko czystego nihilizmu jak witalizm, wychwalał wojnę oraz „niszczące ramię anarchizmu”. Zniszczenie starego porządku oraz zniesienie prawdy absolutnej były jawnymi celami większości realistów i witalistów.

Jednak w czystych nihilistach to co dla innych było wstępem, stało się ostatecznym końcem. Nietzsche ogłosił podstawową zasadę całego nihilizmu, w tym również wyjątkową apologię nihilizmu destrukcyjnego, w zdaniu: „Nie ma prawdy, wszystko jest dozwolone”; jednak skrajne konsekwencje tego aksjomatu zostały już zrealizowane przed nim. Max Stirner (o którym wspomnę jeszcze w rozdziale następnym ) wypowiedział wojnę wszystkim zasadom i wszystkim standardom, ogłosił swoje „ja” przeciwko światu i śmiał się triumfalnie nad „grobem humanizmu”, wszystko to, jak na razie, tylko teoretycznie. Sergiusz Nieczajew przełożył tę teorię na język praktyki tak doskonale, że aż po dzień dzisiejszy wydaje się być wytworem mitu, jeśli nie demonem z głębin samego piekła, wiodąc życie bez zasad, bez litości, całkowicie amoralne, pod pretekstem totalnej praktyczności i w imię rewolucji. Był on pierwowzorem postaci Piotra Werhowenskiego w Biesach Fiodora Dostojewskiego, powieści genialnej w swoim opisie skrajnej nihilistycznej mentalności (książka w rzeczywistości pełna jest osobników o tej mentalności), któremu trudno jest uwierzyć komuś, kto sam nie poznał, tak jak Dostojewski, fascynacji i pokus nihilizmu.

Michał Bakunin, który przez moment uległ urokowi Nieczajewa, aby odkryć, że konsekwentna praktyka nihilizmu była całkiem czymś innym niż jej teoretyczny wykład, napisał będąc pod jego urokiem „Rewolucyjny katechizm”, który zawierał chłodną pochwałę postawy Nieczajewa w zdaniu: „nasze zadanie to straszliwe, całkowite, nieuchronne i powszechne zniszczenie”. To stwierdzenie jest zbyt typowe dla Bakunina, aby je wyjaśnić tylko chwilową fascynacją. Napisaną przed urodzeniem Nieczajewa „Reakcję w Niemczech” zakończył sławnym apelem: „Połóżmy naszą nadzieję w wiecznym duchu, który burzy i niszczy, tylko dlatego, że jest to nie dające się odnaleźć wiecznie twórcze źródło wszelkiego życia. Pasja niszczenia jest również twórcza!” Tutaj witalizm łączy się z wolą niszczenia; ale jest to zniszczenie, które w końcu triumfuje. Zapytany co by zrobił, gdyby urzeczywistnił się nowy porządek z jego marzeń, szczerze odpowiedział: „Wtedy od razu znowu zacząłbym rozbierać to wszystko, co zbudowałem”.

Przez ostatnie 25 lat XIX wieku właśnie w duchu Nieczajewa i „Rewolucyjnego katechizmu” rewolucyjni skrytobójcy (w tym czasie nazywano ich „anarchistami”, ale w tej książce używamy tego określenia w znaczeniu bardziej pozytywnym) zgodnie z ich „propagandą czynu” terroryzowali klasy panujące, i nie tylko, w Europie, a szczególnie w Rosji. Właśnie w tym samym duchu Lenin (który bardzo podziwiał Nieczajewa) zawładnął bezwzględną siłą i rozpoczął w Europie pierwszy udany eksperyment pozbawionej skrupułów i zasad polityki. Pragnienie przemocy, oddzielone od rewolucji, które je racjonalizowało, pomogło w 1914 roku doprowadzić Europę do pierwszej nihilistycznej wojny, a w tym samym czasie, w innej dziedzinie, w sztuce dadaizmu głoszono: „niech wszystko zostanie wymiecione na zewnątrz”, „nigdy więcej czegoś; nic, nic, nic”. W każdym razie prąd ten przetrwał do czasów Hitlera, aby objawić z absolutną jasnością naturę i cele czystej „nihilistycznej rewolucji”, rewolucji rozpoczętej dla równie nihilistycznej alternatywy Weltmacht oder Niedergang: podbój świata albo totalna zagłada; rewolucji, której przywódca mógł triumfować (nawet przed dojściem do władzy i potęgi), tak jak mógł triumfować Stirner, który rzekł: „możemy zostać zniszczeni, ale jeśli tak się stanie, to pociągniemy za sobą cały świat, świat stanie w płomieniach”.

Oczywiście takie zjawiska to skrajności i trzeba na nie patrzeć z właściwej perspektywy. Bardzo niewielu ludzi było podatnych na taki czysty nihilizm i łatwo można wykazać, że nie należeli oni do głównego nurtu współczesnej historii, ale do pobocznych jej prądów; natomiast mniej skrajni nihiliści potępiali ich. Pomimo to ich przykład jest jak najbardziej pouczający i błędem byłoby odrzucić te przykłady jako za bardzo przesadne lub parodystyczne. Zobaczymy, że destrukcja jest niezbędnym składnikiem programu nihilizmu, więcej, jest to najbardziej wyraźny przejaw kultu nicości, który leży w centrum nihilistycznej „teologii”. Nihilizm destrukcyjny nie jest jakimś przerysowaniem i przesadą, jest on raczej wypełnieniem najgłębszego celu całego nihilizmu. W nim nihilizm przybiera najbardziej przerażającą, ale najprawdziwszą formę; w nim oblicze nicości zrzuca swoje liczne maski i staje odkryte w całej swojej nagiej prawdzie.

Ojciec Jan z Kronsztadu, święty człowiek Boży, porównywał duszę ludzką do oka, które z powodu grzechu z wolna pokrywa się bielmem i nie jest w stanie patrzeć na duchowe słońce. To podobieństwo może posłużyć do odtworzenia postępu choroby nihilizmu, który jest niczym więcej jak wymyślną maską grzechu. Jak każdy prawosławny chrześcijanin wie, duchowe oko upadłej natury ludzkiej nie jest zdrowe, widzimy w tym życiu bardzo niewyraźnie i potrzebujemy wiary oraz łaski Boga, abyśmy zostali uzdrowieni i przejrzeli, co umożliwi nam w przyszłym życiu znowu wszystko wyraźnie widzieć. Pierwszy etap nihilizmu, którym jest liberalizm, zrodzony jest z błędnego potraktowania chorego oka naszej natury za zdrowe, pomylenia jego nadwątlonego i słabego spojrzenia z widokiem prawdziwego świata i pozbycie się w ten sposób lekarza duszy, Kościoła, gdyż jego opieka nie jest już potrzebna „zdrowemu” człowiekowi. Na drugim etapie, realizmie, choroba nie leczona przez odpowiednich lekarzy zaczyna postępować, patrzenie się zawęża; rzeczy odległe, dość niewyraźne nawet w stanie „naturalnego” wątłego wzroku, stają się całkiem niewidoczne; tylko najbliższe otoczenie widziane jest wyraźnie, dlatego pacjent nabiera przekonania, że nic innego nie istnieje. W trzecim etapie, witalizmie, choroba prowadzi do zapalenia; nawet najbliższe otoczenie staje się niewyraźne i zniekształcone, pojawiają się halucynacje. W czwartym etapie, nihilizmie destrukcyjnym, ślepota jest całkowita, a choroba rozszerza się na resztę ciała, powodując agonię, konwulsje i śmierć.

 
 

III. Teologia i duch nihilizmu


1. Bunt: wojna przeciwko Bogu
Jak do tej pory nasze badania koncentrowały się wokół definicji i opisu; jeżeli były one trafne, to opisały mentalność nihilistyczną oraz określiły kilka idei nihilizmu wraz z ich źródłem i zasięgiem. Jednak to wszystko było tylko niezbędnym tłem do zadania, które podejmiemy teraz: do znalezienia głębszego znaczenia nihilizmu. Nasze wcześniejsze dociekania dotyczyły historii, psychologii, filozofii; ale rewolucja, jak stwierdziliśmy w ostatnim rozdziale, posiada też teologiczny i duchowy wymiar, nawet jeżeli jej „teologia” jest negacją, a jej „duchowość” satanizmem. Prawosławni chrześcijanie widzą w rewolucji budzącego grozę przeciwnika, który musi być zwalczony, całkowicie i doszczętnie, przy pomocy najlepszej dostępnej broni. Nadeszła więc pora, aby zaatakować doktrynę nihilizmu u podstaw; badając jej teologiczne źródła, jej duchowe korzenie, jej ostateczny program oraz jej rolę w historii chrześcijańskiej teologii.

Doktryna nihilizmu nie jest oczywiście jasno sformułowana u większości nihilistów. Jeżeli nasza analiza prowadziła do tej pory do wniosków, które nie zawsze były oczywiste dla samych nihilistów, które nie były też ich zamierzeniem, to obecna nasza próba, aby wydobyć spójną doktrynę z literatury i całego zjawiska nihilizmu może doprowadzić nas do jeszcze ciekawszych wniosków. W tym zamierzeniu jednak bardzo wspomagają nas filozofowie nihilistyczni w rodzaju Nietzschego, który wyraził jednoznacznie to, co inni tylko sugerowali albo próbowali ukryć, oraz przenikliwi obserwatorzy mentalności nihilizmu w rodzaju Dostojewskiego, których wnikliwość uderza w samo serce nihilizmu oraz zdziera z niego wszelkie maski.

U żadnego innego filozofa „objawienie” nihilizmu nie było wyrażone wyraźniej niż u Nietzschego. Już poznaliśmy te „objawienia” w formie filozoficznej w zdaniu: „prawda nie istnieje”. Jej alternatywa, najwyraźniej już teologiczna, jest u Nietzschego stałym tematem, wypowiadanym, co znaczące, przez natchnionego „proroka” Zaratustrę; pojawia się bardzo wcześnie w pismach Nietzschego jako „ekstatyczna” wypowiedź szaleńca: „Bóg umarł”. Słowa te wyrażają pewną prawdę: z pewnością nie prawdę natury rzeczy, ale prawdę dotyczącą stanu współczesnego człowieka; są one pomysłową próbą opisania faktu, któremu żaden chrześcijanin z pewnością nie zaprzeczy.

Bóg umarł w sercu współczesnego człowieka: oto co oznacza „śmierć Boga”. Jest to prawda ateistów i satanistów, którzy cieszą się z tego, również jest to prawda w odniesieniu do prostych rzesz, dla których sens duchowej rzeczywistości po prostu zniknął. Człowiek utracił wiarę w Boga oraz Jego Boską Prawdę, która kiedyś go podtrzymywała; od samego początku odstępstwo w stronę tego świata, które charakteryzuje wiek współczesny, było świadomym odwróceniem się od Boga, tak jak u Nietzschego, oraz znajdowało odpowiednie słowa aby to wyrazić. „Bóg umarł” oznacza: utraciliśmy naszą wiarę w Boga; „prawda nie istnieje” oznacza: jesteśmy pełni wątpliwości co do rzeczy Boskich i absolutnych.

Jednak głębiej niż wyraża to sam fakt nihilistycznego „objawienia”, sięga wola i zamysł, który idzie dużo dalej, niż to wynika tylko z przyjęcia tego „faktu”. Zaratustra jest „prorokiem”, jego słowa wyraźnie mają na celu kontrrewolucję skierowaną przeciwko Objawieniu chrześcijańskiemu. Rzeczywiście dla tych, którzy przyjmą to nowe „objawienie”, to znaczy dla tych, którzy uznają je za swoje własne przekonania, albo którzy żyją tak jakby je przyjęli, otwiera się całkowicie nowy duchowy kosmos, w którym nie ma już Boga, w którym, co ważniejsze, ludzie nie życzą sobie żadnego Boga. „Szaleniec” Nietzschego wie, że to ludzie „zamordowali” Boga, że zabili swoją wiarę.

W takim razie wielkim błędem jest uważać współczesny nihilizm, pod jakąkolwiek postacią by nie występował, za „agnostycki”. „Śmierć Boga” nie przydarzyła się jako jakiś rodzaj kosmicznej katastrofy, raczej nihilizm czynnie ją wymusił, oczywiście nie bezpośrednio, ale równie skutecznie przez przedkładanie czegoś innego ponad prawdziwego Boga. Zauważmy też, że nihilizm nie jest również prawdziwie ateistyczny. W rzeczywistości można powątpiewać czy w ogóle istnieje takie coś jak „ateizm”, gdyż nikt nie zaprzecza, że prawdziwy Bóg wyklucza poświęcanie siebie na służbę fałszywym bogom; ateizm możliwy jest dla filozofa (mimo, że jest on oczywiście złą filozofią), ale jest niemożliwy dla całego człowieka. Anarchista Proudhon (którego doktrynę zbadamy dokładniej w następnym rozdziale) widział to na tyle wyraźnie, że nazywał siebie nie ateistą, ale „antyteistą”: „Rewolucja nie jest ateistyczna w dosłownym rozumieniu tego słowa… ona nie zaprzecza absolutowi, ona go eliminuje…” „Głównym obowiązkiem człowieka w stawaniu się inteligentnym i wolnym jest nieustanna walka z ideą Boga znajdującego się poza jego własnym umysłem i sumieniem. Gdyż Bóg, jeżeli istnieje, zasadniczo wrogi jest wobec naszej natury… Każdy krok w tym kierunku jest zwycięstwem, którym miażdżymy Boskość”. Trzeba zmusić ludzkość, aby zobaczyła, że „Bóg, jeżeli jest jakiś Bóg, jest jej wrogiem”. Albert Camus w rezultacie uczy tej samej doktryny, gdy wynosi „bunt” (a nie „bezbożność”) do rangi najważniejszej zasady. Również Bakunin nie zadawalał się tylko „obaleniem” istnienia Boga, wierzył on, że „jeżeli Bóg naprawdę istniał, konieczne byłoby Jego obalenie”. Jeszcze skuteczniej bolszewicki „ateizm” naszego wieku prowadził jawną wojnę na śmierć i życie przeciwko Bogu i wszystkim Jego dziełom.

Nihilizm rewolucyjny występuje nieodwołalnie i otwarcie przeciwko Bogu. Jednak nihilizm filozoficzny i egzystencjalny, co nie zawsze jest tak jasne, jest równie „antyteistyczny” w swoim założeniu, że współczesne życie musi odtąd toczyć się bez Boga. Armia wrogów Boga rekrutuje się najliczniej z mnóstwa tych, którzy biernie zaakceptowali swoje położenie na tyłach, oraz z kilku entuzjastów stojących w pierwszej linii. Jednak ważne jest abyśmy zauważyli fakt, że szeregi antyteistów zasilane są nie tylko przez aktywnych czy biernych „ateistów”, ale również przez wielu, którzy uważają siebie za „religijnych” i czczą jakichś „bogów”. Robespierre ustanowił kult „Istoty Najwyższej”, Hitler odkrył istnienie „najwyższej siły”, „boga ukrytego w człowieku”, bogowie wszystkich innych form witalizmu są w zasadzie czymś w tym rodzaju. Wojna przeciwko Bogu może przybierać wiele strategii, między innymi może również posługiwać się imieniem Boga lub nawet Chrystusa. Jednak czy nihilizm pozostaje wyraźnie „ateistyczny” czy „agnostyczny”, lub przybiera formę kultu jakiegoś „nowego boga”, jego fundamentem jest wypowiedzenie wojny prawdziwemu Bogu.

Formalny ateizm jest filozofią głupców (jeśli możemy tak sparafrazować słowa psalmu ); jednak antyteizm jest jeszcze większym szaleństwem. Pisma antyteizmu pełne są niekonsekwencji i sprzeczności, podobnie do pism ściśle ateistycznych, jednak podczas gdy te drugie błądzą przez swoją infantylność (człowiek najbardziej starannie wykształcony w jednej dziedzinie, może być naiwny jak dziecko w innej, przede wszystkim w teologii i w życiu duchowym) i przez zwyczajną niewrażliwość na rzeczywistości duchowe, to wypaczenia tych pierwszych posiadają głęboko zakorzenione pragnienie, aby rozpoznając takie rzeczywistości, niszczyć je. Dlatego nieistotne są argumenty Bertranda Russella (mimo że jego ateizm jest oczywiście ostatecznie rodzajem antyteizmu), gdyż można je łatwo wyjaśnić i sprostować, nie przedstawiają żadnego zagrożenia dla wiary; jednak głęboki i zdecydowany atak Proudhona to już zupełnie inna sprawa, gdyż zrodzony jest nie z bezdusznej sofistyki, ale z gwałtownej żarliwości.

Tutaj musimy odważnie stanąć wobec faktu, o którym już wspominaliśmy wcześniej, jednak którego nie zbadaliśmy dokładnie: nihilizm ożywiany jest przez wiarę równie mocną, w swój własny sposób, tak samo duchową w swoim źródle, jak wiara chrześcijańska, którą stara się zniszczyć i zająć jej miejsce; jego sukces i jego rozrost nie są wytłumaczalne w żaden inny sposób.

Wiemy, że wiara chrześcijańska jest duchowym kontekstem, w którym pytania o Boga, Prawdę i Autorytet są pełne znaczenia i prowadzą do pełni poznania. Wiara nihilizmu podobnie jest kontekstem, u podstaw którego leży charakterystyczny duch, który nadaje znaczenie i siłę doktrynie nihilizmu. Sukces nihilizmu w naszych czasach był zależny od ekspansji tego ducha i tym uwarunkowany; jego argumenty wydają się przekonywujące nie jako argumenty prawdziwe, ale tylko w takim stopniu, w jakim ów duch urobił ludzi na ich przyjęcie.

Jaka jest zatem natura wiary nihilizmu? Jest to dokładne przeciwieństwo wiary chrześcijańskiej, a więc nie powinna być nawet nazywana „wiarą”. Podczas gdy wiara chrześcijańska jest radosna, stała, pogodna, miłująca, pokorna, cierpliwa, we wszystkim uległa woli Boga, jej nihilistyczny odpowiednik pełen jest zwątpienia, podejrzliwości, rozgoryczenia, zawiści, zazdrości, dumy, niecierpliwości, buntu, bluźnierstwa; ta lub inna cecha przeważa w zależności od danej osobowości. Jest to postawa niezadowolenia z siebie, ze świata, ze społeczeństwa, z Boga; tylko jednej rzeczy jest pewna – że nie zaakceptuje rzeczy takimi, jakimi one są, ale musi poświęcić swoje siły albo na ich przemianę, albo na ucieczkę od nich. Zostało to dobrze opisane przez Bakunina jako „uczucie buntu, tej szatańskiej dumy, które z pogardą odrzuca wszelką uległość komukolwiek, wszystko jedno czy pochodzenia boskiego czy ludzkiego”.

Bunt nihilizmu, podobnie do wiary chrześcijańskiej, jest ostateczną i nieredukowalną duchową postawą, której źródło i siła tkwi w samej sobie oraz, oczywiście, w nadprzyrodzonym sprawcy tego buntu. Nie będziemy w stanie zrozumieć natury i sukcesów nihilizmu, czy też pojawienia się konsekwentnych jego przedstawicieli, w rodzaju Lenina i Hitlera, jeżeli będziemy poszukiwać źródeł nihilizmu gdzie indziej, niż w szatańskiej woli negacji i buntu. Oczywiście większość nihilistów pojmuje tę wolę jako coś pozytywnego, jako źródło „niezależności” albo „wolności”; ale sam język, jakiego ludzie pokroju Bakunina używają do wyrażania swoich poglądów, zdradza głębsze znaczenie ich słów każdemu, kto postanowił potraktować je poważnie.

Nihilistyczne odrzucenie chrześcijańskiej wiary i instytucji jest w takim razie wynikiem może nie tyle utraty wiary w nie i w ich Boskie pochodzenie (mimo że w każdym nihilizmie ten sceptycyzm jest również obecny), co raczej wynikiem buntu przeciwko autorytetowi, który reprezentują oraz przeciwko posłuszeństwu, które nakazują. XIXwieczna literatura humanistyczna, socjalistyczna i anarchistyczna posiada swój stały motyw przewodni non serviam: Bóg Ojciec razem ze wszystkimi Swoimi instytucjami i ministerstwami powinien zostać obalony i zniszczony, a triumfujący Człowiek powinien wspiąć się na Jego tron, aby panować według swoich własnych praw. Ta literatura, intelektualnie dość mierna, zawdzięcza swoją niezwykłą siłę oraz potężny wpływ swojemu „sprawiedliwemu” oburzeniu przeciwko „niesprawiedliwości” i „tyranii” Ojca oraz Jego ziemskich przedstawicieli, swojej pasji z jaką przemawia, ale nie prawdzie, która miałaby się w niej zawierać.

Ten bunt, ten mesjanistyczny zapał ożywiający największych rewolucjonistów, będący przeciwieństwem wiary, mniej interesował się burzeniem filozoficznych i teologicznych fundamentów starego porządku (to mogło być zadaniem dusz mniej żarliwych), co niszczeniem samej konkurencyjnej wiary, która dała życie temu porządkowi. Doktryny i instytucje mogą zostać „zreinterpretowane”, opróżnione ze swojej chrześcijańskiej treści i wypełnione nową, nihilistyczną zawartością; ale chrześcijańska wiara, serce tych doktryn i instytucji, jako jedyna zdolna jest rozeznać się w tych „reinterpretacjach” i skutecznie się im przeciwstawić, dlatego musi być całkowicie zniszczona przed tym, gdy sama zostanie „zreinterpretowana”. Jest to praktyczna konieczność, jeżeli nihilizm miałby zatriumfować; co więcej, jest to również konieczność psychologiczna i duchowa, gdyż nihilizm w swoim buncie mgliście przeczuwa, że to w wierze chrześcijańskiej znajduje się Prawda, a jego zazdrość i brudne sumienie nie uspokoją się, aż całkowite zniesienie wiary nie usprawiedliwi ich postawy oraz nie „udowodni” ich prawdy. W mniejszej skali jest to psychologia chrześcijańskich odstępców; na skalę większą jest to bolszewizm.

Systematyczna bolszewicka kampania bezwzględnego zwalczania wiary chrześcijańskiej, nawet kiedy nie stanowiła już ona żadnego niebezpieczeństwa dla stabilności ateistycznych rządów, nie ma żadnego racjonalnego wyjaśnienia. Najwyraźniej jest to część bezlitosnej wojny na śmierć i życie przeciwko jedynej sile zdolnej przeciwstawić się bolszewizmowi i wykazać jego fałsz. Nihilizm będzie załamywać się tak długo, jak długo wiara chrześcijańska pozostanie choćby w pojedynczym człowieku, gdyż człowiek ten będzie żywym przykładem Prawdy, która dowodzi daremności wszystkich imponujących światowych osiągnięć i wyczynów, do których zdolny jest nihilizm, człowiek ten obali wszystkie argumenty przeciwko Bogu i Królestwu Niebieskiemu. Człowieczy umysł jest podatny, można zmusić go do wiary we wszystko, do czego tylko skłania się jego wola. W atmosferze przesyconej nihilistyczną gorączką, jaka wciąż panuje w Związku Sowieckim, najlepsze argumenty na nic się nie zdadzą, aby przekonać kogoś do wiary w Boga, wiary w nieśmiertelność, do zaufania religii. Ale nawet w tej atmosferze człowiek wiary może przemówić wprost do ludzkiego serca i przez swój własny przykład pokazać, że to co jest niemożliwe dla świata oraz dla najlepszych ludzkich intencji, wciąż jest możliwe dla Boga i dla wiary.

Bunt nihilizmu jest wojną przeciwko Bogu i przeciwko Prawdzie; ale tylko kilku nihilistów jest całkowicie tego świadomych. Czysty teologiczny i filozoficzny nihilizm jest udziałem niewielu, rzadko spotykanych dusz; dla większości bunt nihilizmu przybiera bardziej postać energicznej wojny przeciwko autorytetom. Wielu tych, których nastawienie do Boga i Prawdy mogło być uważane za dwuznaczne, najdobitniej objawili swój nihilizm poprzez swoje nastawienie do, według słów Bakunina, „przeklętej i zgubnej podstawy autorytetu”.

Tak więc „objawienie” nihilizmu deklaruje natychmiastowe unicestwienie autorytetu. Wielu apologetów z lubością przytacza „korupcje”, „nadużycia” i „niesprawiedliwości” starego porządku jako usprawiedliwienie buntu przeciwko niemu. Jednak te rzeczy, obecności których nikt nie zaprzecza, były często pretekstem, a nigdy przyczyną nihilistycznych rozruchów. Zaatakowany został sam autorytet. W porządku polityki i społeczeństwa nihilizm przejawiał się jako rewolucja, której celem nie było jedynie obalenie rządów, czy też przeprowadzenie mniej lub bardziej głębokich reform istniejącego porządku, ale ustanowienie całkowicie nowej koncepcji celów i sposobu rządzenia. W porządku religii nihilizm nie tylko usiłował zreformować Kościół, czy nawet utworzyć nowy „kościół”, czy „religię”, ale starał się kompletnie przekształcić ideę religii i stanów duchowych człowieka. W literaturze i sztuce nihilizm również nie interesuje się modyfikacją starych kanonów estetyki, ze względu na tematykę czy styl, ani też rozwijaniem nowych prądów lub tradycji, ale interesuje go całkowicie nowe podejście do kwestii artystycznego „tworzenia” oraz nowa definicja „sztuki”.

Nihilizm atakuje najbardziej podstawowe prawa dotyczące tych dziedzin, a nie jedynie odległe lub nieprawidłowe ich stosowanie. Tak widoczny bałagan we współczesnej polityce, sztuce, religii, jak również w innych obszarach, jest wynikiem umyślnego i systematycznego podkopywania fundamentów, niszczenia w nich autorytetów. Pozbawiona wszelkich skrupułów polityka i moralność, niezdyscyplinowane poczynania artystów, niewymagające „religijne doświadczenia”, wszystko to są bezpośrednie konsekwencje zastosowania postawy buntu do dawniej stabilnej nauki i innych dyscyplin.

Bunt nihilistyczny tak głęboko wniknął w tkankę naszych czasów, że opór przeciwko niemu jest coraz słabszy i nieskuteczny. Rozpowszechniona filozofia oraz najbardziej „poważne opinie” poświęcają swoje siły na jego obronę. W rzeczywistości Camus widzi w buncie tylko oczywistą i jedyną prawdę dla dzisiejszych ludzi, jedyną wiarę, jaka pozostała ludziom, którzy przestali już wierzyć w Boga. Jego filozofia buntu jest zręcznym uchwyceniem „ducha czasów”, jednak nie może być traktowana poważnie jako coś więcej. Myśliciele renesansu i oświecenia równie chętnie jak dzisiaj Camus chcieli obywać się bez teologii, a za podstawę swojej wiedzy uczynili „naturę”. Ale jeżeli „bunt” jest wszystkim, co współczesny „naturalny człowiek” może wymyślić, to dlaczego „naturalny człowiek” renesansu albo oświecenia wydawał się wiedzieć znacznie więcej, i uważał się za istotę dużo bardziej szlachetną. Zazwyczaj słyszymy odpowiedź, że za dużo rzeczy uznawali oni za pewnik, że żyli na garnuszku chrześcijaństwa nawet tego nie podejrzewając; a dzisiaj jesteśmy bankrutami i już to wiemy. Jednym słowem współczesny człowiek pozbył się „iluzji”. Ale, dokładniej mówiąc, to właśnie teraz musimy uwolnić się od iluzji: jeżeli ludzie zagubili drogę wiodącą nie do iluzji, ale do prawdy, a tak właśnie się stało, w takim razie potrzebne jest głębsze rozumowanie, aby wyjaśnić te dzisiejsze „trudności”. To, że Camus zaakceptował akurat „bunt” jako „stan naturalny”, a wszystko z wyjątkiem tego buntu wydaje mu się „absurdalne”, oznacza tylko jedno: przeszedł skuteczny trening w szkole nihilizmu, gdzie nauczył się uważać wojnę przeciwko Bogu jako „naturalny” stan człowieka.

Nihilizm zredukował człowieka właśnie do takiego stanu. Przed czasami współczesnymi życie ludzkie w dużej mierze zależało od cnoty posłuszeństwa, uległości i szacunku: w stosunku do Boga, do Kościoła oraz do prawowitej ziemskiej władzy. Dla współczesnych, „oświeconych” nihilizmem ludzi, ten stary porządek jest tylko strasznym wspomnieniem jakichś ciemnych czasów, od których zostali „uwolnieni”; a współczesna historia notuje tylko upadek wszelkich autorytetów. Stary porządek został przewrócony do góry nogami, i jeżeli utrzymywana jest jeszcze chwiejna równowaga w tym wieku „przemian”, to „nowy porządek” wyraźnie nadchodzi, „buntownik” już puka do naszych drzwi.

Nihilistyczne reżimy obecnego wieku dały dopiero przedsmak tego, a szeroko rozpowszechniony duch buntu w naszych czasach jest następną oznaką – tam gdzie nie ma prawdy, będzie panował bunt. Ale Dostojewski, jak zwykle wnikliwie badając nihilistyczną mentalność, stwierdził, że „wola znajduje się najbliżej nicości, ludzie najbardziej stanowczy najbardziej zbliżają się do największego nihilizmu”. Ten, kto porzucił prawdę oraz wszelki autorytet wyrosły z tej prawdy, posiada tylko ślepą wolę pchającą go do otchłani; ta wola, pomimo efektownych dokonań podczas krótkiej chwili zwycięstwa i władzy (wyczyny hitlerowców i bolszewików jak do tej pory były najbardziej spektakularne), nieodparcie prowadzi do tej otchłani, jak do jakiegoś ogromnego magnesu, który przyciąga odpowiadające mu natury. W tej otchłani, w tej pustce, w której człowiek żył bez prawdy, widzimy samo serce nihilizmu.

2. Kult nicości
„Nicość” w sensie, w jakim rozumieją ją współcześni nihiliści, jest koncepcją raczej nie występującą w tradycji chrześcijańskiej. „Niebyt” różnych tradycji wschodnich jest czymś zupełnie innym, jest koncepcją pozytywną; najbliżej do idei nihil zbliża się mroczne pojęcie początkowego „chaosu”. Bóg do innych ludów przemawia niejasno i nie bezpośrednio, tylko wybrańcom objawia pełnię prawdy dotyczącej początków i końca wszystkich rzeczy.

Rzeczywiście dla innych ludów, oraz dla zwykłego rozumu, jedną z najtrudniejszych rzeczy do zrozumienia w doktrynie chrześcijańskiej jest creatio ex nihilo: Bóg nie stworzył świata z samego siebie, ani z preegzystującej materii lub początkowego chaosu, ale z niczego; w żadnej innej doktrynie wszechmoc Boża nie jest tak mocno wyrażona. Nie przyćmiona niczym wspaniałość Bożego stworzenia ma swoje umocowanie dokładnie w tym fakcie, że zostało powołane do istnienia z całkowitego nieistnienia.

Ale można zapytać, jaki może być związek nihilizmu z tą doktryną? Jest to związek negacji. „Co oznacza nihilizm? To, że wyższe wartości tracą swoją wartość. Nie ma celu. Nie ma żadnej odpowiedzi na pytanie: Dlaczego?” – cytowaliśmy już tę wypowiedź Nietzschego w innym kontekście. Słowem, nihilizm zawdzięcza całe swoje istnienie negacji prawdy chrześcijańskiej; orzeka, że coś jest „absurdalne” nie w wyniku rzeczowych i chłodnych „badań” doktryny, ale przez niemożność lub niechęć uwierzenia w jej chrześcijańskie znaczenie. Tylko ludzie, którzy kiedyś sądzili, że znają odpowiedź na pytanie „dlaczego?” mogą być teraz tak pozbawieni złudzeń, aby „odkryć”, że nie istnieje w ogóle żadna odpowiedź.

Gdyby chrześcijaństwo było jedynie jedną z wielu religii lub filozofii, to jego zaprzeczenie nie byłoby sprawą o tak wielkim znaczeniu. Józef de Maistre, którego krytyka rewolucji francuskiej odznaczała się wielką przenikliwością, nawet jeżeli jego bardziej pozytywne idee nie były już tak godne zaufania, widział to bardzo dokładnie, i to w czasach, gdy skutki nihilizmu były dużo mniej widoczne i oczywiste, niż są one dzisiaj.

Zawsze istniały w świecie różne formy religii oraz nikczemnicy, którzy się im przeciwstawiali, w których bezbożność również była uważana za zbrodnię… Ale tylko w łonie prawdziwej religii mogła zapanować prawdziwa bezbożność… Bezbożność nigdy w historii nie zrodziła tyle zła, niż to, które stało się udziałem naszych dni, gdyż wina jest zawsze wprost proporcjonalna do światła, które otacza to zło… Mimo że bezbożnicy zawsze istnieli, nigdy wcześniej, przed wiekiem XVIII, w sercu chrześcijańskiego królestwa nie doszło do zbrojnego powstania przeciwko Bogu.

Żadna inna religia nie głosi swojej nauki tak stanowczo i mocno jak chrześcijaństwo, gdyż jego głos jest głosem Boga, a jego prawda jest absolutna; również żadna inna religia nie ma tak radykalnego i bezkompromisowego wroga jak nihilizm, gdyż nikt nie może zaprzeczyć chrześcijaństwu bez wypowiedzenia wojny samemu Bogu.

Ten, kto podejmuje walkę z samym Bogiem, który go stworzył z niczego, oprócz oczywistej ślepoty, musi z pewnością również posiadać jakąś iluzję własnej siły; jednak żaden nihilistów nie jest na tyle ślepy, aby nie mógł odczuwać, chociażby niewyraźnie, ostatecznych konsekwencji swoich działań. Trudny do nazwania „niepokój”, który jest udziałem tak wielu współczesnych ludzi, wskazuje na ich bierne uczestnictwo w programie antyteizmu; bardziej wymowni mówią o „otchłani”, która, jak się wydaje, otwiera się w sercach ludzkich. Ten „niepokój” i ta „otchłań” są dokładnie tą nicością, z której Bóg powołał do istnienia każdego człowieka, i do której człowiek wpada zaprzeczając Bogu, a w konsekwencji, zaprzeczając własnemu stworzeniu i własnemu istnieniu.

Ten lęk przed „wpadnięciem w nicość” jest najbardziej rozpowszechnionym obecnie rodzajem nihilizmu. To stały temat sztuki oraz powszechnie uznawany znak filozofii „absurdu”. Ale to bardziej świadomy nihilizm, nihilizm jawnego antyteizmu, jest w większej mierze odpowiedzialny za nieszczęścia naszego wieku. Dla ludzi dotkniętych takim nihilizmem upadek do otchłani nie oznacza tylko biernego lęku czy rozpaczy, ale przekształca się w szał szatańskiej furii, która zmusza ich do uderzenia w całe stworzenie, i jeżeli to tylko możliwe, do wciągnięcia go ze sobą do otchłani. Dlatego w końcu Proudhon, Bakunin, Lenin, Hitler, jakkolwiek wielki byłby ich wpływ i sukces, zawsze muszą upaść; muszą oni nawet, wbrew własnej woli, dać świadectwo prawdzie, którą chcieli zniszczyć. Gdyż ich dążenie do unicestwienia świata i zniweczenia Bożego aktu stworzenia przez przywrócenie stanu tej pustki, z której świat powstał, jest jedynie wypaczoną parodią Bożego stworzenia. Tak jak ich ojciec, diabeł, starają się małpować Boga, ale tym samym „dowodzą” istnienia Boga, któremu zaprzeczają, a przez swoje niepowodzenia dają świadectwo Jego wielkiej potędze i chwale.

Nikt, co stwierdziliśmy już wystarczająco wiele razy, nie może żyć bez boga; w takim razie kim, lub czym, jest bóg nihilizmu? Jest nim nicość sama w sobie, nie nicość jako brak czegoś albo nieistnienie, ale nicość odstępstwa i negacji; jest to „ciało umarłego Boga”, które tak ciąży nihilistom. Bóg dotychczas tak realny i obecny dla chrześcijan, nie może być usunięty w ciągu jednej nocy; tak absolutny władca nie może nie posiadać bezpośredniego następcy. Tak więc to jest ta chwila w historii duchowej człowieka, chwila niewątpliwego kryzysu i przełomu, kiedy umarły Bóg, wielka pustka, staje w centrum ludzkiej wiary. Nihiliści chcą aby świat, który kiedyś obracał się wokół Boga, teraz obracał się wokół... nicości.

Czy to możliwe, aby jakiś porządek mógł być oparty na nicości? Oczywiście nie, jest to sprzeczność, jest to samobójstwo. Ale nie oczekujmy konsekwencji i spójności od współczesnych myślicieli. Właściwie teraz mamy właśnie taki punkt, który współczesna myśl i jej rewolucja osiągnęła w naszych czasach. Jeśli będzie on aktualny tylko przez krótki czas, jeśli został osiągnięty tylko po to, aby szybko zostać wyrugowany przez coś innego, przecież jego rzeczywistości nie można z tego powodu zaprzeczyć. Istnieje wiele znaków, które postaramy się zbadać we właściwym czasie, że świat pod koniec ostatniej wielkiej wojny z wolna zaczął migrować z „wieku nihilizmu” w stronę jakiegoś „nowego wieku” („new age”); w każdym razie ten „nowy wiek”, jeśli nadejdzie, nie będzie świadkiem przezwyciężenia nihilizmu, ale jego pełnego rozwoju. Rewolucja pokazuje swoje najprawdziwsze oblicze w nihilizmie; bez jakiejś pokuty, a niczego takiego nie było, oczywiste jest, że to co nadchodzi, może być tylko kolejną maską ukrywającą tę samą twarz. Czy to w sposób otwarty w jawnym antyteizmie bolszewizmu, faszyzmu, nazizmu, czy też biernie w kulcie obojętności i rozpaczy, „absurdyzmu” i egzystencjalizmu, człowiek współczesny wyraźnie pokazał swoje postanowienie, aby od tej pory żyć bez Boga, to znaczy w pustce, w nicości. Przed nastaniem naszego stulecia ludzie o dobrych intencjach mogli jeszcze się łudzić, że „liberalizm” i „humanizm”, „nauka” i „postęp”, sama rewolucja i cała droga ówczesnej myśli były czymś „pozytywnym”, a nawet w jakimś niesprecyzowanym sensie, miały „Boga” po swojej stronie. Teraz jest całkiem jasne, że rewolucja i Bóg nie mają ze sobą nic wspólnego; współczesna filozofia zgodnie stwierdza, że nie ma miejsca na Boga. Cała myśl współczesna, nieważne jakie stwarza pozory, musi to zakładać, musi budować na pustce jaka została po „śmierci Boga”. W rzeczywistości rewolucja nie może się dopełnić, aż ostatni ślad wiary w prawdziwego Boga nie będzie wyrwany z korzeniami z ludzkich serc, a wszyscy nie nauczą się żyć w tej pustce.

Wiara daje spójny i logiczny obraz świata. Świat wiary, który kiedyś był światem normalnym, jest ze wszech miar światem spójnym, gdyż wszystko w nim jest ukierunkowane ku Bogu, jako ku swojemu początkowi i ostatecznemu celowi, i przez to zyskiwał swoje znaczenie i sens. Bunt nihilizmu zniszczył ten świat i wytworzył całkiem nowy – świat „absurdu”. Słowo to, ostatnio bardzo modne, opisujące stan współczesnego człowieka, jeżeli jest odpowiednio zrozumiane, posiada bardzo głębokie znaczenie. Gdyż jeżeli nicość jest centrum świata, w takim razie świat, zarówno w swej istocie jak i w każdym szczególe, jest niespójny, rozpada się w kawałki, jest absurdalny. Nikt jaśniej i zwięźlej nie opisał tego świata niż jego „prorok” Nietzsche, który już w pierwszych zdaniach po raz pierwszy ogłosił jego podstawową regułę – „śmierć Boga”.

Zabiliśmy go (Boga), ty i ja! Wszyscy jesteśmy jego mordercami! Ale jak tego dokonaliśmy? Jak mogliśmy wypić całe morze? Kto dał nam gąbkę do wytarcia całego horyzontu? Co zrobimy, gdy uwolnimy tę ziemię od słońca? Dokąd ona teraz poleci? Dokąd my wszyscy polecimy? Czy daleko od wszystkich słońc? Czy będziemy się zderzać nieustannie? Z tyłu, z boku, z przodu, ze wszystkich kierunków? Czy wciąż będzie góra i dół? Czy nie będziemy błądzić w nieskończonej nicości? Czy pusta przestrzeń nie będzie szeptać nam czegoś? Czy nie będzie zimna? Czy nie nadejdzie noc bez końca, coraz czarniejsza?

Taki jest świat nihilizmu, w którym nie ma już tego, co na górze, i tego co na dole, nie ma prawej ani lewej strony, prawdy i fałszu, ponieważ nie ma już dłużej żadnego punktu orientacyjnego. Tam gdzie kiedyś był Bóg, teraz nie ma nic; tam gdzie był autorytet, porządek, pewność, wiara, teraz jest anarchia, nieład, samowola, niepewność i rozpacz. Jest to świat tak żywo opisany przez szwajcarskiego katolika, Maxa Picarda, jako świat „ucieczki od Boga”, i ewentualnie, jako świat „nieciągłości” i „chaosu”.

Nicość, niespójność, antyteizm, nienawiść prawdy; to, co omawiamy na tych stronach jest czymś więcej niż tylko filozofią, nawet czymś więcej niż tylko buntem człowieka przeciw Bogu, któremu nie chce już dłużej służyć. Pewna subtelna inteligencja ukrywa się w tych zjawiskach i w tym pogmatwanym systemie, któremu filozofowie razem z rewolucjonistami jedynie usługują, a nim nie władają; mamy tu do czynienia z dziełem szatana.

Rzeczywiście, wielu nihilistów dalekich jest od spierania się o to, oni wprost chlubią się tym. Bakunin przyznał, ze znajduje się po stronie „szatana, wiecznego buntownika, pierwszego wolnomyśliciela i wyzwoliciela światów”. Nietzsche ogłosił się „antychrystem”. Poeci, dekadenci, ogólnie awangarda, od czasów romantyzmu bardzo fascynowali się satanizmem, a kilku próbowało uczynić z tego religię. Proudhon w wielu słowach faktycznie przyzywał szatana:

Przyjdź do mnie, Lucyferze, szatanie, kimkolwiek jesteś! Diable, którego wiara moich przodków przeciwstawiła Bogu i Kościołowi. Będę działał jako twój rzecznik, a niczego nie będę od ciebie oczekiwał.

Co prawosławni chrześcijanie mają myśleć o takich słowach? Apologeci i naukowcy zajmujący się nihilizmem, jeżeli w ogóle uważają takie teksty za warte jakiegoś komentarza, zazwyczaj zbywają je jako fantastyczną prowokację, jako śmiałą metaforę wyrażającą jakiś dziecinny „bunt”. Musimy tu przyznać, że młodzieńczy ton jest cechą charakterystyczną większości współczesnych „satanizmów”; kto z taką łatwością przywołuje szatana i ogłasza panowanie antychrysta, może mieć tylko niewielką świadomość całego znaczenia swoich słów, a niewielu zamierza traktować je całkowicie poważnie. Niemniej jednak ta naiwna brawura pokazuje głębszą prawdę. Rewolucja nihilizmu sprzeciwia się autorytetom i porządkowi, sprzeciwia się Prawdzie i Bogu; aby to osiągnąć najwyraźniej sprzymierza się z szatanem. Ponieważ nihiliści zazwyczaj porzucili wiarę zarówno w Boga jak i szatana, traktują to jedynie jako sprytne posunięcie, aby w swojej walce przeciwko Bogu wykorzystać starożytnego Jego przeciwnika; jednak gdy sądzą, że nie czynią nic poza zabawą w słowa, w rzeczywistości dotykają prawdy.

De Maistre, a później Donoso Cortes, pisząc w czasach, gdy Kościół Rzymu był dużo bardziej świadomy znaczenia rewolucji niż obecnie, i gdy jeszcze był zdolny do stanowczej reakcji, nazywali rewolucję dziełem szatana, co wywoływało uśmiech historyków. Dzisiaj już niewielu się uśmiecha, gdy słyszy podobne stwierdzenie w odniesieniu do narodowego socjalizmu czy bolszewizmu, jednak nawet obecnie rzadko który traktuje je z pełną powagą, a wielu nawet zaczyna podejrzewać, że istnieją jakieś inne siły i przyczyny, które jakoś uszły uwadze ich światłego spojrzenia.

 

IV. Program nihilizmu


Totalna wojna przeciwko Bogu, wypowiedziana poprzez ogłoszenie panowania nicości, co oznacza zwycięstwo chaosu i absurdu, strategia ukartowana przez szatana: taka pokrótce jest teologia i znaczenie nihilizmu. Człowiek nie może jednak przeżyć tak totalnej negacji, w przeciwieństwie do szatana nie może nawet jej pragnąć dla samej negacji, ale tylko wtedy, gdy weźmie ją za coś pozytywnego i dobrego. W rzeczywistości żaden nihilista, z wyjątkiem kilku momentów szału, entuzjazmu albo może rozpaczy, nigdy nie rozumiał swojej negacji jako czegoś innego, jak tylko środka prowadzącego do wyższego celu: nihilizm wspiera swój satanistyczny cel przy pomocy programów pozytywnych. Najgwałtowniejsi rewolucjoniści, Nieczajew, Bakunin, Lenin, Hitler, a nawet obłąkani praktycy „propagandy czynu”, marzyli o „nowym porządku”, który możliwy będzie dopiero po całkowitym zniszczeniu porządku starego; Dada oraz „antyliteratura” nie dążyły do całkowitego zniszczenia sztuki, ale do znalezienia drogi do „nowej” sztuki; bierny nihilista, pogrążony w swojej „egzystencjalnej” apatii i rozpaczy, dźwiga ciężar życia wyłącznie dzięki mglistej nadziei, że może jeszcze znajdzie jakiś sposób na ostateczne spełnienie w świecie, który wydaje się temu zaprzeczać.

Treść marzeń nihilizmu jest w takim razie „pozytywna”. Jednak prawda wymaga abyśmy przyjrzeli się temu we właściwej perspektywie, nie przez różowe okulary samego nihilizmu, ale w sposób realistyczny, na jaki pozwala poufała znajomość naszego stulecia z nihilizmem. Uzbrojeni w wiedzę, jaką daje ta znajomość, oraz w Prawdę chrześcijańską, która pozwala nam poprawnie interpretować przejawy nihilizmu, postaramy się spojrzeć głębiej poza frazesy nihilizmu, aby zrozumieć rzeczywistość, którą ukrywają. Postrzegane w tej perspektywie frazesy, które dla nihilistów wydają się być całkowicie „pozytywne”, ukazują się prawosławnym chrześcijanom w innym świetle, jako punkty programu, który znacznie różni się od prezentowanego przez apologetów nihilizmu.

1. Zniszczenie starego porządku
Pierwszym i najbardziej oczywistym punktem programu nihilizmu jest zniszczenie starego porządku. Stary porządek był glebą odżywianą przez Prawdę chrześcijańską, w której ludzkość zapuściła swoje korzenie. Jego prawa i instytucje, nawet zwyczaje, były oparte na tej Prawdzie i przeznaczone do jej nauczania; jego budowle powstały na chwałę Boga i były widocznym znakiem Jego rządów na ziemi; nawet na ogół „prymitywne” (lecz naturalne) warunki życia przypominały człowiekowi (oczywiście w sposób nie zamierzony) jego niskie położenie, jego zależność od Boga, nawet dla tych kilku ziemskich błogosławieństw, które otrzymał oraz wskazywały na istnienie domu prawdziwego, który znajduje się ponad tym „padołem łez”, w Królestwie Niebieskim. Skuteczna wojna przeciw Bogu i Jego Prawdzie wymaga zniszczenia każdego elementu tego starego porządku; właśnie dlatego pojawia się tutaj szczególna nihilistyczna „cnota” przemocy.

Gwałt i przemoc to nie tylko przypadkowe i marginalne aspekty rewolucji nihilistycznej, ale jej istotne części składowe. Zgodnie z „dogmatem” Marksa „przemoc jest akuszerką, gdy każde stare społeczeństwo ma zrodzić nowe” ; literatura rewolucyjna obfituje w odniesienia do przemocy, pojawia się nawet rodzaj ekstazy w perspektywie jej użycia. Bakunin przywołuje „złe namiętności” i nawołuje do rozpętania „powszechnej anarchii” w celu „światowej zagłady”, a jego „Rewolucyjny katechizm” jest elementarzem bezlitosnej przemocy; Marks żarliwie bronił „rewolucyjnego terroru” jako jedynego środka do przyspieszenia nadejścia komunizmu”; Lenin zdefiniował „dyktaturę proletariatu” (stan w którym cały czas znajdował się Związek Sowiecki) jako „panowanie nieskrępowane przez prawo i oparte na przemocy”. Demagogiczne podburzanie mas oraz budzenie w nich pierwotnych żądz dla celów rewolucji były standardową praktyką nihilistów.

Duch przemocy najdokładniej ujawnił się w naszym stuleciu w reżimach bolszewizmu i narodowego socjalizmu; właśnie im przypadła w udziale główna rola w nihilistycznym przedsięwzięciu zniszczenia starego porządku. Jakiekolwiek były psychologiczne różnice między nimi oraz historyczne „wypadki”, które doprowadziły te dwa reżimy do konfrontacji, były one wspólnikami w zagorzałym wypełnianiu tego zadania. Bolszewizm jednak miał bardziej „pozytywną” rolę do odegrania, gdyż był w stanie osądzić swoje potworne zbrodnie przez odwołanie się do pseudochrześcijańskiego i mesjańskiego idealizmu, który Hitler zlekceważył; rola Hitlera w programie nihilizmu była bardziej ograniczona i prowincjonalna, mimo to nieodzowna.

Nawet w upadku, w rzeczywistości, dokładnie poprzez upadek swoich rzekomych dążeń, nazizm przysłużył się temu nihilistycznemu programowi. Pomijając korzyści polityczne i ideologiczne, których przypadek nazizmu w historii Europy przysporzył władzom komunistycznym (komunizm jest teraz szeroko i błędnie uważany, jeśli już w ogóle za zły sam w sobie, to jednak nie tak zły jak nazizm), nazizm miał inną, bardziej oczywistą i bezpośrednią funkcję. Goebbels wyjaśnił tę funkcję w programie radiowym w ostatnich dniach wojny:

Terror bombowy dotyczy domów zarówno bogatych jak i biednych; przed urzędami wojny totalnej ostatnie bariery klasowe musiały runąć… Razem z pomnikami kultury rozpadają się również ostatnie przeszkody do wypełnienia naszego rewolucyjnego zadania. Teraz kiedy wszystko jest w ruinach jesteśmy zmuszeni do odbudowy Europy. W przeszłości prywatne posiadłości krępowały nas w burżuazyjnych zahamowaniach. Teraz bomby zamiast zabijania wszystkich Europejczyków rozbiły mury więzień, które trzymały ich w niewoli… W próbie zniszczenie europejskiej przyszłości wróg odniósł sukces jedynie w rozwaleniu jej przeszłości; i razem z tym wszystko stare przeminęło.

W ten sposób nazizm i jego wojna zrobiły dla Europy środkowej (w mniejszym stopniu dla Europy zachodniej) to, co bolszewizm uczynił poprzez rewolucję w Rosji: zniszczył stary porządek, w ten sposób przetarł szlak dla zbudowania „nowego”. W ten sposób bolszewizm nie napotkał żadnej przeszkody obejmując tereny opuszczone przez nazizm; w ciągu kilku lat cała środkowa Europa przeszła pod „dyktaturę proletariatu”, to znaczy pod tyranię bolszewików, którym nazizm skutecznie przygotował drogę.

Nihilizm Hitlera był zbyt czysty, zbyt niezrównoważony, aby mieć więcej niż tylko negatywną, wstępną rolę do odegrania w całym programie nihilizmu. Jego rola, podobnie do roli czysto negatywnej pierwszej fazy bolszewizmu, jest już skończona, a następny etap należy do siły posiadającej pełniejszy pogląd na całą rewolucję, do potęgi sowieckiej, której Hitler przekazał w praktyce swoją spuściznę w słowach „przyszłość należy jedynie do silniejszego, wschodniego narodu.”

2. Budowanie „Nowej Ziemi”
Jednak jeszcze nie zajęliśmy się ostateczną przyszłością, celem rewolucji; pomiędzy niszczącą rewolucją a rajem na ziemi znajduje się etap przejściowy, znany w doktrynie marksizmu jako „dyktatura proletariatu”. Na tym etapie uwidacznia się druga, „konstruktywna” funkcja przemocy. Nihilistyczna władza sowiecka najbardziej bezwzględnie i systematycznie rozwijała ten etap, ale dokładnie tę samą pracę wykonywali realiści wolnego świata, którzy z powodzeniem przekształcali i „upraszczali” tradycję chrześcijańską w system promujący światowy „postęp”. Ideał sowietów i zachodnich realistów jest identyczny, realizowany przez tych pierwszych w tępym zapamiętaniu, przez tych drugich bardziej spontanicznie, nie bezpośrednio przez rządy, ale przy ich pomocy, bardziej poprzez działalność poszczególnych działaczy i ich ambicje. Realiści wszędzie przewidują totalny „nowy porządek” zbudowany wyłącznie przez ludzi „wyzwolonych” z niewoli Boga i na ruinach starego porządku, którego fundamenty założone były przez Boga. Rewolucja nihilizmu, świadomie lub nieświadomie, została zaakceptowana; dzięki trudowi działaczy we wszystkich państwach, po obu stronach „żelaznej kurtyny” powstaje nowe, czysto ludzkie królestwo, w którym jego budowniczy widzą „nową ziemię”, która nie mogła zaistnieć w poprzednich wiekach, ziemię całkowicie wyzyskiwaną, kontrolowaną i zorganizowaną przez wzgląd na człowieka, a przeciwko prawdziwemu Bogu.

Nie ma bezpiecznego miejsca, wolnego od wdzierającego się imperium nihilizmu; wszędzie ludzie gorączkowo podążają za dziełem „postępu” i nawet nie zdają sobie z tego sprawy, lub tylko mgliście. W wolnym świecie jest to może horror vacui, w głównej mierze popychający ludzi do gorączkowej aktywności dającej zapomnienie o duchowej pustce, która jest udziałem całego świata; w świecie komunizmu wielką rolę wciąż odgrywa nienawiść do prawdziwych lub wyimaginowanych wrogów, ale zasadniczo jest ona skierowana przeciwko Bogu, którego ich rewolucja zdetronizowała, która pobudza ich do przerabiania całego świata przeciwko Niemu. W każdym przypadku jest to zimny, nieludzki świat, który kształtowany jest bez udziału Boga, świat gdzie wszędzie panuje organizacja i sprawność, a nigdzie nie ma miłości lub szacunku. Sterylna „czystość” i „funkcjonalizm” współczesnej architektury to modelowy obraz takiego świata; ten sam duch obecny jest w chorobie powszechnego planowania, na przykład w „kontroli urodzin”, w doświadczeniach, które starają się zawładnąć prawami genetyki i psychiki, w stanie „powszechnej szczęśliwości”. Wielu obrońców tego typu planów zbliża się niebezpiecznie blisko osobliwego rodzaju czystego obłędu, w którym precyzja szczegółów i technika są połączone z przerażającą nieczułością na nieludzkie cele, którym służą.

Nihilistyczna „organizacja” – totalne przekształcenie ziemi i społeczeństwa przez maszyny, współczesna architektura i wzornictwo, nieludzka filozofia „inżynierii człowieka”, która im towarzyszy – jest konsekwencją przyjęcia bez zastrzeżeń industrializmu i technologii, które opisywaliśmy w poprzednim rozdziale, pochodzących z tego świata, które, jeśli niepowstrzymane, muszą prowadzić do tyranii. Możemy tu zauważyć praktyczne przełożenie rozwoju filozofii, o którym wspomnieliśmy powyżej w części I, to znaczy przekształcenie prawdy w siłę i władzę. To, co może wydawać się „niewinne” w pragmatyzmie i sceptycyzmie filozofów, teraz staje się czymś innym w „planach” luminarzy czasów współczesnych. Gdyż jeżeli prawda nie istnieje, władza i siła nie napotyka na żadne bariery z wyjątkiem tych narzuconych przez otoczenie w którym działa, albo przez jeszcze większą władzę i siłę im przeciwną. Władza współczesnych „planistów”, jeżeli nie napotka na opór, dotrze do swoich naturalnych granic tylko w reżimie totalnej organizacji.

Takie właściwie było marzenie Lenina, który pisał, że zanim „dyktatura proletariatu” dojdzie do końca, „całe społeczeństwo stanie się jednym urzędem i jedną fabryką, z jednakową pracą i jednakowym wynagrodzeniem”. W „nowym świecie” nihilistów cała ludzka energia ma być poświęcona sprawom światowym; całe ludzkie środowisko i każda rzecz w nim zawarta mają służyć celowi „produkcji” i przypomnieniu ludziom, że jedyna szczęśliwość może istnieć tylko na tym świecie; oznacza to faktyczne ustanowienie absolutnej władzy materialnego świata. Fikcyjny i sztuczny świat ustanowiony przez ludzi, którzy zapragnęli usunąć ostatni ślad boskiego działania w świecie oraz ostatni ślad wiary w ludziach, zapowiada się tak bardzo wszystko obejmujący i tak wszechobecny, że ludzie nie będą mogli zobaczyć, wyobrazić sobie, a nawet mieć nadzieji na cokolwiek innego ponad nim. Z punktu widzenia nihilistów ten świat będzie doskonałym „realizmem” i totalnym „wyzwoleniem”; a w rzeczywistości będzie największym i najbardziej sprawnie działającym więzieniem, jakie ludzie kiedykolwiek wymyślili, gdyż, według ścisłych słów Lenina, „nie będzie z niego żadnej możliwości ucieczki, nie będzie miejsca dokąd można pójść”.

Władza tego świata, której nihiliści ufają tak, jak chrześcijanie ufali władzy Boga, nigdy nie może uwalniać, może wyłącznie zniewalać; tylko w Chrystusie, który „zwyciężył świat” jest wybawienie od tej władzy, nawet gdy stanie się ona absolutna.

3. Kształtowanie „Nowego Człowieka”
Zniszczenie starego porządku i zorganizowanie „nowego świata” nie są jednak jedynymi punktami w historycznym programie nihilizmu; może nie są one nawet najbardziej istotne. Są one jedynie przygotowaniem dla dzieła bardziej doniosłego i bardziej złowrogiego od tamtych: do „przemiany człowieka”.

Pseudonaśladowcy Nietzschego, Hitler i Mussolini, marzyli o „wyższym człowieczeństwie”, które wykute miało być poprzez „kreatywną” przemoc; „taka jest misja naszych czasów” twierdził hitlerowski demagog Resenberg, „z mitu o nowym życiu wyprowadzić nowy rodzaj człowieka”. Wiemy z praktyki nazizmu jaki był ten nowy rodzaj człowieka; wydaje się, że świat odrzucił go jako zbyt brutalny i nieludzki. Ale „ogromna przemiana ludzkiej natury” do której dążył marksizm być może była dokładnie tym samym rodzajem „nowego człowieka”. Marks i Engels wypowiadali się na ten temat jednoznacznie:

Zarówno dla wytworzenia na masową skalę komunistycznej świadomości, jak i dla powodzenia samego celu, przemiana człowieka na skalę masową jest niezbędna, przemiana która może mieć miejsce tylko w ruchu praktycznym, w rewolucji: dlatego też rewolucja jest potrzebna nie tylko dlatego, że klasa panująca nie może być obalona żadnym innym sposobem, ale również dlatego, że klasa obalająca może tylko w rewolucji odnieść sukces w uwolnieniu samej siebie od całego wiekowego skrępowania i stać się zdolna do utworzenia nowego społeczeństwa.

Na chwilę odłóżmy na bok pytanie o rodzaj ludzi, którzy mają powstać dzięki rewolucji, a starannie przyjrzyjmy się zastosowanym środkom: znowu jest to przemoc, która jest niezbędna do ukształtowania „nowego człowieka”, tak samo jak do utworzenia „nowego świata”. Te dwie rzeczy są mocno związane ze sobą w deterministycznej filozofii Marksa, gdyż „w działaniu rewolucyjnym zmiana osobowości pokrywa się ze zmianą okoliczności”. Zmiana okoliczności, a co więcej, proces ich przemiany poprzez rewolucyjną przemoc, zmienia również samych rewolucjonistów. Tutaj Marks i Engels, podobnie do współczesnego im Nietzschego, i jak również Lenin i Hitler po nich, wyznają mistyczny kult przemocy, obserwując magiczną przemianę dokonującą się w ludzkiej naturze poprzez pobłażliwość na pożądliwości i złe pragnienia, poprzez przyzwolenie na złość, nienawiść, chowanie urazy oraz wolę dominacji i panowania. Mając to na uwadze musimy również odnotować dwie wojny światowe, które gwałtownie zniszczyły na zawsze stary porządek i starego człowieka zakorzenionego w stabilnym i tradycyjnym społeczeństwie, które odegrały wielką rolę w wytworzeniu nowego społeczeństwa wyrwanego ze swoich korzeni, zgodnie z ideami Marksa. 30 lat nihilistycznej wojny i rewolucji między rokiem 1914 a 1945 był idealnym sezonem na powstanie „nowego rodzaju człowieka”.

Oczywiście nie jest żadną tajemnicą dla współczesnych filozofów i psychologów, że człowiek się zmienia w naszym pełnym przemocy stuleciu, oczywiście nie tylko pod wpływem wojny i rewolucji, ale praktycznie pod wpływem wszystkiego, co nosi miano „nowoczesności” i „postępu”. Cytowaliśmy już najbardziej uderzające formy nihilistycznego witalizmu, którego łącznym rezultatem było wyrwanie korzeni, dezintegracja i „mobilizowanie” jednostki, usunięcie normalnej stabilności, zaszczepienie bezsensownych poszukiwań mocy i ruchu, zastąpienie normalnych ludzkich uczuć przez nerwową pobudliwość. Dzieło nihilistycznego realizmu, w praktyce jak i w teorii, było równoległe i komplementarne do takiego witalizmu: było to dzieło standaryzacji, specjalizacji, uproszczeń, mechanizacji, dehumanizacji; ich skutkiem było „redukowanie” osobowości do najbardziej prymitywnego i podstawowego poziomu, uczynienie z człowieka faktycznego niewolnika swojego środowiska, doskonałego robotnika w leninowskiej światowej „fabryce”.

Te spostrzeżenia nie są już dziś zbyt odkrywcze; ogromna ilość książek została napisana na ten temat. Wielu myślicieli wyraźnie widziało powiązanie między filozofią nihilizmu, która redukuje rzeczywistość i naturę ludzką do najprostszych możliwych elementów, a nihilistyczną praktyką, która podobnie redukuje konkretnego człowieka; wielu też uświadomiło sobie powagę i radykalizm tego typu „redukcji”, nawet do skonstatowania poważnej jakościowej zmiany w naturze ludzkiej, jak to robił Erich Kahler:

Silny trend do zakłócania i unieważniania jednostki... otwarcie obecny w najbardziej rozmaitych prądach współczesnego życia – ekonomicznego, technicznego, politycznego, naukowego, edukacyjnego, psychicznego i artystycznego – okazuje się tak zniewalający, że jesteśmy skłonni widzieć w nim prawdziwą mutację, przemianę ludzkiej natury.

Jednak niewielu z tych, którzy widzą te zmiany, posiada rzeczywistą świadomość głębokiego ich znaczenia i ich implikacji (gdyż są one teologicznej natury i całkowicie leżą poza zakresem każdej wyłącznie empirycznej analizy), lub możliwego lekarstwa (gdyż musi być ono duchowe). Na przykład przed chwilą cytowany autor pokłada swoje nadzieje w oczekiwaniu na przemianę w „jakąś ponadindywidualną formę istnienia” pokazując w ten sposób, że jego mądrość raczej nie przewyższa tej pochodzącej od „ducha naszych czasów”, która rzeczywiście, jak to zobaczymy, odrzuciła ideał społecznego „Supermana”.

Jak w sposób bardziej realistyczny można opisać tę „mutację” nowego człowieka? Jest on człowiekiem bez korzeni, oderwanym od przeszłości, którą nihilizm zniszczył, wdzięcznym surowcem dla każdego nawiedzonego demagoga; jest to „wolnomyśliciel” i sceptyk, zamknięty tylko na prawdę, ale „otwarty” na każdą nową intelektualną nowinkę, gdyż sam nie posiada żadnego intelektualnego fundamentu; „poszukujący” wciąż jakichś „nowych objawień”, gotowy do wiary we wszystkie nowości, ponieważ prawdziwa wiara została w nim unicestwiona; planista i eksperymentator, który kultywuje „fakt” ponieważ zdradził prawdę, traktuje świat jako duże laboratorium, w którym wolno mu określać, co jest „możliwe”, a co nie; człowiek niezależny, roszczący pretensje do pokory pytając tylko o „prawa”, jednak pełny pychy, gdyż oczekuje, że wszystko ma być mu dane w świecie, gdzie nic nie jest autorytatywnie zabronione; jest to człowiek chwili, bez sumienia czy wyższych wartości, a zatem pozostający na łasce najsilniejszego „bodźca”; „buntownik” nienawidzący wszelkich ograniczeń i autorytetów, ponieważ sam jest dla siebie własnym i jedynym bogiem; człowiek z „tłumu”, nowy rodzaj barbarzyńcy, starannie „zredukowany” i „uproszczony”, przyswajający tylko najbardziej elementarne idee, mimo to pogardliwie odnoszący się do każdego, kto ośmiela się wskazywać rzeczy wyższe albo rzeczywistą złożoność życia.

Ci wszyscy ludzie to jeden człowiek, człowiek którego kształt jest dokładnym celem nihilizmu. Jednak na podstawie samego opisu nie można osądzić tego człowieka, trzeba jeszcze zobaczyć jego obraz. Faktycznie taki obraz niedawno został utrwalony, jest to obraz współczesnego malarstwa i rzeźby, który ukształtował się w głównej mierze po zakończeniu II wojny światowej, aby dać formę dla rzeczywistości powstałej w epoce o największym stężeniu nihilizmu w historii ludzkości.

Mogłoby się wydawać, że człowiek został w tej sztuce „ponownie odkryty”; wyprowadzony z chaosu totalnej abstrakcji, jako wyłaniający się możliwy do zidentyfikowania kształt. Podobno rezultatem tego jest „nowy humanizm” i „powrót do człowieka”, i, co znaczące, w przeciwieństwie do wielu szkół artystycznych XX wieku, nie jest to czczy wymysł, którego sens ukryty jest za zasłoną irracjonalnego żargonu, ale spontaniczny wzrost, który wydaje się mieć głębokie korzenie w duszy człowieka współczesnego. Na przykład w pracach Alberto Giacomettiego, Jeana Dubuffeta, Francisa Bacona, Leona Goluba, Jose Cuevasa, sięgając do przykładów z wielu narodów, widać prawdziwą sztukę „współczesną”, która nie rezygnując z nieporządku i „wolności” abstrakcji, odchodzi od zwykłej ucieczki od rzeczywistości a swoją uwagę kieruje w stronę poważnego „ludzkiego zaangażowania”.

Jednak jaki jest ten rodzaj „człowieka”, do którego ta sztuka „powróciła”? Z pewnością nie jest to chrześcijanin, człowiek stworzony na podobieństwo Boże, gdyż żaden „nowoczesny” człowiek nie wierzy w nic takiego; nie jest to też jakiś rozwodniony „człowiek” starego humanizmu, którego wszyscy „zaawansowani” myśliciele uważają za skompromitowanego i przestarzałego. Nawet nie jest to „człowiek” zniekształcony i skażony we wczesnej sztuce kubizmu i ekspresjonizmu naszego wieku; pojawia się raczej tam, gdzie tamta sztuka się kończy a pojawia się inny jej rodzaj, starający się wejść w nową rzeczywistość, aby móc odmalować „nowego człowieka”.

Dla prawosławnego obserwatora nie interesującego się tym, co awangarda uważa za modne czy wyrafinowane, ale zainteresowanego prawdą, potrzeba chwili refleksji, aby przeniknąć tajemnicę tej sztuki: nie istnieje w niej wcale kwestia „człowieka”; jest to sztuka od początku nieludzka i demoniczna. To nie człowiek jest obiektem tej sztuki, ale jakieś niższe istoty, które wyłażą („przybywają” według Giacometti’ego) z nieznanych głębin.

Ciała jakie przyjmują te istoty (mimo przeobrażeń wciąż pozostają tym samym) niekoniecznie są silnie zniekształcone; mimo że są poskręcane i rozczłonkowane, są często bardziej „realistyczne” niż postacie ludzkie we wcześniejszej sztuce współczesnej. Jasne jest, że te istoty nie są ofiarami jakiejś przemocy; raczej urodziły się tak zdeformowane, są prawdziwą „mutacją”. Nie można nie zauważyć podobieństwa między wieloma tymi postaciami a zdjęciami zdeformowanych dzieci urodzonych przez tysiące kobiet, które zażywały podczas ciąży tabletki Thalidomide; a z pewnością zobaczymy jeszcze wiele takich potwornych „przypadków”.

Dużo więcej niż ciała ujawniają twarze tych istot. Byłoby pewną przesadą stwierdzenie, że te twarze wyrażają beznadziejność, albo że nie można przypisać im żadnej cząstki człowieczeństwa, którego po prostu w nich nie ma. To są raczej twarze istot mniej lub bardziej „dostosowanych” do świata, który znają, świata nie wrogiego, ale całkowicie obcego, nie nieludzkiego, ale raczej obojętnego na człowieka. Udręka, gniew i rozpacz wcześniejszych ekspresjonistów zostały tutaj jakby zamrożone i odcięte od świata, do którego wcześniej miały przynajmniej stosunek negacji, po to, aby uczynić swój własny świat. Człowiek przedstawiany w tej sztuce nie jest już nawet własną karykaturą, już nie jest portretowany w gwałtownych bólach duchowej śmierci, niszczony przez ohydny nihilizm naszego wieku, który atakuje nie tylko duszę i ciało, ale samą myśl i naturę ludzką. Nie, to wszystko odeszło w przeszłość, kryzys minął, człowiek umarł. Nowa sztuka świętuje narodziny nowych gatunków, istot z niższych czeluści, podludzi.

Zajęliśmy się sztuką współczesną trochę dłużej, całkiem nieproporcjonalnie do jej wewnętrznej wartości, ponieważ dostarcza ona konkretny i bezbłędny materiał dowodowy dla tych, którzy mają oczy do patrzenia, o rzeczywistości, która wyrażona w sposób abstrakcyjny wydaje się, szczerze mówiąc, niewiarygodna. Łatwo jest odrzucić jako fantazję „nowy humanizm” przewidziany przez Hitlera czy Lenina; nawet plany tych dość przyzwoitych współczesnych nihilistów pośród nas, którzy spokojnie omawiają naukowe metody wyhodowania „biologicznego supermana”, czy wymyślają utopie dla „nowego człowieka”, aby wykształcić go w ciasnej i ograniczonej „współczesnej edukacji” i w ścisłej kontroli umysłu, wydają się nam dalekie i mało złowieszcze.

Ale stając wobec rzeczywistego obrazu „nowego człowieka”, obrazu brutalnego i obrzydliwego ponad wszelkie wyobrażenie, a jednocześnie tak przypadkowego i konsekwentnego zarazem, bardzo rozpowszechnionego w sztuce współczesnej, można szybko to uchwycić, a cała groza współczesnego stanu człowieka zada cios, o którym prawdopodobnie trudno będzie zapomnieć.

 

V. Poza nihilizmem

Obraz „nowego człowieka” jaki przedstawiliśmy na tych stronach był wyłącznie negatywny. Wielu badaczy współczesnego stanu człowieka, nawet jeżeli przyzna rację wielu naszym obserwacjom, odrzuci je w całości jako zbyt „jednostronne”. Sprawiedliwość wymaga więc abyśmy zbadali również drugą stronę, „pozytywny” obraz „nowego człowieka”.

Oczywiście nie ulega kwestii, że oprócz nurtu rozpaczy, rozczarowania i obojętności, co opisywaliśmy jako zjawiska wyłaniające się z ery nihilizmu, rozwijał się równolegle inny nurt optymizmu i idealizmu, który wykształcił swój własny rodzaj „nowego człowieka”. Ci młodzi ludzie, równocześnie idealiści jak i praktycznie myślący, chętnie i gorliwie borykają się z trudnymi problemami naszych czasów, są gotowi do rozpowszechniania amerykańskich lub sowieckich ideałów (lub bardziej uniwersalnych, które stoją ponad tymi dwoma) w krajach zapóźnionych; są to zapaleni naukowcy, przesuwający „granice” w każdej dziedzinie w niezaprzeczalnie „ekscytujących” poszukiwaniach i eksperymentach, które dzisiaj są przeprowadzane; są to pacyfiści i idealiści walczący z przemocą, prowadzący krucjaty w imię pokoju, braterstwa, jedności światowej, która ma przezwyciężyć stare nienawiści; są to młodzi i „gniewni” pisarze, którzy w imię sprawiedliwości i równości głoszą, jak najlepiej umieją w tym świecie pełnym nienawiści, nowe przesłanie o radości i twórczości; nawet artyści, których obraz człowieka ostro skrytykowaliśmy, gdyż z pewnością ich zamierzeniem jest potępienie tego świata, który wytworzył takiego człowieka, ale także wskazanie jakiejś drogi ponad nim; oraz wielka liczba zwyczajnych ludzi, którzy cieszą się, że żyją w tak „ekscytujących” czasach, szczerych, prostodusznych, z ufnością i optymizmem patrzących w przyszłość i oczekujących świata, w którym zamiast cierpienia będzie tylko szczęśliwość. Starsze pokolenia, noszące zbyt wiele blizn zadanych w minionej erze nihilizmu, aby w pełni podzielać entuzjazm młodzieży, wiążą z nimi wielkie nadzieje: czy nie jest możliwe, jeśli „duch czasów” będzie życzliwy, że ich marzenia w końcu się spełnią?

Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, musimy zadać inne, bardziej podstawowe: jakiej natury jest wiara i nadzieja, które rozbudzają te marzenia? Odpowiedź jest oczywista: jest to wiara i nadzieja całkowicie światowa. Artystyczne i naukowe nowinki, pomyślność i komfort, nowe światy do odkrycia, „pokój”, „braterstwo” i „radość”, tak jak rozumieją to pospolite umysły: to są dobra tego świata, który przemija, i jeżeli dąży się do nich z upartym poświęceniem, wedle wiary i optymizmu „nowego człowieka”, są one duchowo bardzo szkodliwe. Ten świat nie jest prawdziwym i wiecznym domem dla człowieka, prawdziwy pokój, miłość i radość Chrystusa, które wierzący mogą poznać już w tym życiu, są zupełnie innego wymiaru niż światowe ich parodie, które dają „nowemu człowiekowi” próżne nadzieje.

Istnienie tego „nowego człowieka”, którego wiara i nadzieja zwrócone są wyłącznie na ten świat, jest jeszcze jednym dowodem sukcesu programu nihilizmu. „Nowy człowiek” w swojej wersji „pozytywnej” znajduje się na tej samej fotografii, na której widać też opisywaną wcześniej przez nas jego wersję negatywną. W negatywie widać go jako pokonanego i skażonego przez nieludzki świat. Pesymizm i rozpacz bijąca z tego obrazu, a jest to jedyne jej pozytywne znaczenie, są ostatnim słabym protestem przeciwko dziełu nihilizmu, ale jednocześnie są świadectwem jego zwycięstwa. W pozytywie „nowy człowiek” zabiera się do zmieniania świata, a jednocześnie do zmiany swojego podejścia do współczesnego świata, który, mimo że niedoskonały, jest jedynym światem który zna; w tym obrazie nie ma sprzeczności, gdyż człowiek zabrnął już daleko na drodze do całkowitego przekształcenia i przekierunkowania, i w ten sposób jest już doskonale przystosowany do nowego świata. Te dwa obrazy są tym samym, oba są wynikiem śmierci człowieka, którego znaliśmy do tej pory, człowieka żyjącego na ziemi jako pielgrzym, zdążającego do Nieba jako do swojego prawdziwego domu; i oba wskazują na narodzenie „nowego człowieka” wyłącznie z tej ziemi, który wie, że ani nadzieja, ani rozpacz nie zachowają rzeczy tego świata.

Między pozytywnym a negatywnym obrazem „nowego człowieka” mieści się cały wachlarz pośrednich stanów współczesnego człowieka, w którym światowość zwyciężyła wiarę chrześcijańską. Ludzie ci są równocześnie znakiem zmiany, zapowiedzią ważniejszej metamorfozy „ducha czasów”. W obrazie negatywnym odstępstwo od prawdy chrześcijańskiej, co w głównej mierze charakteryzuje wiek współczesny, wydaje się, że osiągnęło swój kres; w wyniku „śmierci” Boga człowiek stworzony na Jego obraz utracił swoją naturę i upadł w coś niższego, w podczłowieczeństwo. Z drugiej strony w obrazie pozytywnym widzimy początek jakiegoś nowego ruchu; człowiek odkrył swoją nową naturę jako stworzoną z ziemi. Wiek negacji i nihilizmu doszedł jak tylko mógł daleko i skończył się; „nowy człowiek” zupełnie nie jest już zainteresowany prawdą chrześcijaństwa, aby jej zaprzeczać; cała jego uwaga skupia się na tym świecie.

Nowy wiek, który wielu nazywa „postchrześcijańskim”, jest równocześnie wiekiem „poza nihilizmem”, co wyraża od razu stan faktyczny jak i nadzieję. To wyrażenie mówi nam, że negatywny w swojej istocie nihilizm, nawet jeżeli był pozytywny w założeniach, czerpał całą swoją energię z pragnienia zniszczenia prawdy chrześcijańskiej, a teraz doszedł do kresu swojego programu w wytworzeniu zmechanizowanej „nowej ziemi” i zdehumanizowanego „nowego człowieka”; chrześcijański wpływ na ludzi i na społeczeństwo został skutecznie zlikwidowany, więc nihilizm musi wycofać się i dać miejsce innej, bardziej konstruktywnej ideologii zdolnej do działania z bardziej niezależnych i pozytywnych motywów. Ta ideologia, którą zajmiemy się w następnym rozdziale pod nazwą anarchizmu, podejmuje rewolucję w punkcie, w którym nihilizm ją porzucił i będzie próbować doprowadzić cały ruch zapoczątkowany przez nihilizm do jego logicznego zakończenia.

Nadzieja zawarta w wyrażeniu „poza nihilizmem”, jest naiwnym złudzeniem, że nowy wiek, na skutek wzajemnych oddziaływań świata duchowego i historii, będzie świadkiem zwycięstwa nihilizmu, a nie tylko jego zaniku. Nicość – bóg nihilizmu – to pustka, próżnia czekająca na wypełnienie. Ci, którzy żyli w tej próżni i uznali nicość za swojego boga, nie ustają w poszukiwaniu nowego boga, który wyprowadzi ich z wieku władzy nihilizmu. Są to ludzie, którzy gotowi są do wyciągnięcia jakichś pozytywnych wartości ze swojej sytuacji, którzy nie dowierzają, że nihilizm, przez który przeszedł nasz wiek, może okazać się całkowicie bezowocny, którzy ułożyli apologię, w której nihilizm, jakkolwiek zły czy niefortunny miałby być sam w sobie, postrzegany jest jako niezbędny środek do celu istniejącego poza nim samym, tak jak destrukcja poprzedza odbudowę, albo jak ciemność poprzedza świt. Jeśli obecna ciemność, niepewność i cierpienie są bez wątpienia czymś bolesnym, ciągnie dalej ta apologia, to są zarazem zbawienne i oczyszczające; człowiek odarty z wszelkich iluzji, po „ciemnej nocy” zwątpienia i rozpaczy, może tylko cierpliwie przechodzić te próby i pozostawać „otwartym” i „chłonnym” na wszystko, co przyniesie wszechpotężna przyszłość. Przypuszcza się, że nihilizm jest apokaliptycznym znakiem nadejścia nowego i lepszego wieku.

Ta apologia nihilizmu jest prawie powszechna i można ją zaadoptować do wielu współczesnych światopoglądów. Pogląd Goebbelsa na ostateczne „pozytywne” znaczenie narodowego socjalizmu, który cytowaliśmy w poprzednim rozdziale, jest być może najbardziej radykalnym jej przejawem. Inne, bardziej „duchowe” jej wersje, mnożą się od czasów wielkiego kryzysu myśli spowodowanego rewolucją francuską. Poeci, rzekomi „prorocy”, także okultyści razem z bardziej zwykłymi ludźmi znajdującymi się pod wpływem tych wizjonerów, zadręczając się bałaganem swoich czasów odnaleźli pocieszenie w myśli, że byli zamaskowanym błogosławieństwem. Można znów zacytować W. B. Yeatsa jako typowego przedstawiciela takiej postawy:

Drogie ptaki drapieżne, stworzone do wojny... Miłujcie wojnę z powodu jej okropności, gdyż wiara może być zmieniona, cywilizacja odnowiona... Wiara rodzi się w walce... Wiara odnawia się wciąż w śmiertelnych zmaganiach.

Coraz bardziej wyraźnie takie samo podejście leży u podstaw współczesnych nadziei w odniesieniu do Związku Sowieckiego. Większość ludzi będąc „realistami” akceptuje społeczne, polityczne i ekonomiczne przekształcenia wprowadzone przez marksizm, równocześnie potępiając jego przemoc i skrajną ideologię; będąc optymistami czekającymi na lepszy obrót rzeczy ludzie powitali „odwilż”, która nastała po śmierci Stalina, z nadzieją na ujrzenie pierwszych oznak daleko idących zmian ideologii marksistowskiej, aby od „współistnienia” można było przejść do współpracy, a w końcu do zgody.

Takie pomysły są rezultatem zasadniczego niezrozumienia natury współczesnej rewolucji; nihilizm jest jedynie jedną stroną tej rewolucji. Przemoc i negacja są z pewnością działaniami przygotowawczymi; te działania to tylko część dużo większego planu, którego cel nie jest czymś lepszym, ale czymś nieporównanie gorszym od wieku nihilizmu. Jeśli w naszych czasach pojawiają się oznaki, że era przemocy i negacji przemija, to nie dlatego, że nihilizm został „przezwyciężony” lub „odrzucony”, ale dlatego, że jego działanie jest już prawie zakończone, że jego przydatność kończy się. Być może rewolucja zaczyna wychodzić ze swojej złowrogiej fazy w jakąś bardziej „życzliwą”, jednak nie dlatego, że zmieniła swoją wolę lub kierunek, ale dlatego, że zbliża się już do osiągnięcia ostatecznego celu, którego nigdy nie porzuciła; ukontentowana swoim sukcesem przygotowuje się teraz do odprężenia się i sycenia swoimi osiągnięciami.

Ostatnia nadzieja współczesnego człowieka jest w rzeczywistości następną jego iluzją; nadzieja na nadejście nowego wieku „poza nihilizmem” sama w sobie jest spełnieniem ostatniego punktu programu rewolucji. Bez wątpienia to sam marksizm posuwa ten program do przodu. Praktycznie nie ma dzisiaj władzy, która nie byłaby „rewolucyjna”, ktokolwiek u władzy, kogo krytyka marksizmu wyszłaby poza propozycję lepszych metod realizacji równie „rewolucyjnych” celów, lub kto wyrzekłby się rewolucyjnej ideologii we współczesnym „klimacie intelektualnym”, ten od razu byłby skazany na polityczny niebyt. Nie ma lepszego dowodu na to, że duch współczesności jest antychrześcijański, oczywiście w najgłębszym sensie antychrześcijaństwo jest pseudochrześcijaństwem, które jest celem nihilistycznej rewolucji.

Sam nihilizm zbliżając się do wypełnienia swojego programu wskazuje na ten cel, który leży poza nim; to znaczy na prawdziwe znaczenie nihilistycznej apologii Yeatsa i innych. Jednak znowu, chyba u Nietschego, u tego tajemniczego „proroka”, który wie wszystko o nihilizmie z wyjątkiem jego celu ostatecznego, ta myśl uzyskuje najbardziej uderzający wyraz.

Pod pewnymi warunkami pojawienie się ekstremalnej formy pesymizmu i rzeczywistego nihilizmu może być oznaką ostrego i najbardziej istotnego procesu wzrostu, oraz przejścia ludzkości do zupełnie nowych warunków bytowania. To właśnie pojąłem.

Poza nihilizmem ma zajść „przewartościowanie wszystkich wartości”.

W ten sposób zrodzi się ruch przeciwstawny, przez wzgląd zarówno na zasadę i na misję; ruch, który w odległej przyszłości zastąpi ten doskonały nihilizm; ale który mimo wszystko będzie uważał go za niezbędny krok, pod względem logicznym i psychologicznym, w stronę pojawienia się jego samego, a który stanowczo nie mógł pojawić się, jak tylko w jego wyniku i dzięki niemu.

Co zaskakujące, ale dokładnie tę samą myśl znajdujemy w zupełnie innym kontekście pism Lenina, gdzie po wychwalaniu nihilistycznej idei światowej „fabryki”, pisze:

Jednak dyscyplina tej „fabryki”, którą proletariat rozciągnie na całość społeczeństwa po zwycięstwie nad kapitalistami i po obaleniu wyzysku, jest bez wątpienia naszym ideałem, naszym celem ostatecznym. Jest ona mocnym oparciem niezbędnym do radykalnego oczyszczenia społeczeństwa ze wszystkich okropności i podłości kapitalistycznej eksploatacji, aby postępować dalej naprzód.

To jest ten „dalszy” punkt, który Nietzsche z Leninem opisują razem jako „zupełnie nowe warunki bytowania”, jako ostateczny cel rewolucji. Cel ten, ponieważ w pewnym sensie znajduje się „poza nihilizmem”, także dlatego, że jest bardzo szerokim tematem sam w sobie, potrzebuje osobnego rozdziału. Aby właściwie zakończyć ten rozdział i naszą dyskusję o nihilizmie wystarczy jedynie wskazać naturę tego celu i w ten sposób naszkicować ogólną ramę naszego omówienia go w następnym rozdziale; cel ten może być rozpatrzony jako potrójne bezpośrednie następstwo myśli nihilizmu.

Po pierwsze, w wyniku nihilistycznego unicestwienia starego porządku pojawia się koncepcja „nowej ery” – „nowej” w sensie absolutnym, wcale nie relatywnym. Wiek jaki ma nastać nie będzie wcale ostatnim, ani nawet największym w szeregu wieków, ale początkiem całkowicie nowego czasu, gdyż jest on ustanowiony przeciwko wszystkiemu, co było do tej pory. Nietzsche w liście z roku 1884 napisał: „Być może jestem pierwszym, który dostrzegł ideę, która podzieli historię ludzkości na dwie części.”; w wyniku tej idei „wszyscy, którzy narodzą się po nas będą należeć do historii wyższego rzędu niż ta, jaka była do tej pory.” Nietzsche jest oczywiście zaślepiony swoją pychą, nie dokonał żadnego oryginalnego „odkrycia”, ale tylko znalazł słowa na coś, co „wisiało w powietrzu” już od jakiegoś czasu. Dokładnie ta sama idea została przedstawiona dwanaście lat wcześniej przez Dostojewskiego w postaci Kiryłowa, najbardziej „opętanego”:

Wszystko będzie nowe… wtedy podzielą historię na dwie części: od goryla do unicestwienia Boga, i od unicestwienia Boga do fizycznej transformacji ziemi i człowieka.

Zasygnalizowaliśmy tutaj drugi wniosek wypływający z ideologii nihilizmu. Nihilistyczny bunt i antyteizm odpowiedzialny za „śmierć Boga” dały początek idei, która inauguruje „nowy wiek”: przemianę samego człowieka w boga. Zaratustra Nietzschego powiedział: „Wszyscy bogowie umarli, obecnie pragniemy, aby ożył Nadczłowiek.” „Morderstwo” Boga jest uczynkiem zbyt poważnym, by człowiek mógł pozostać nienaruszony: „Czyż nie powinniśmy wszyscy stać się bogami, przynajmniej być tego godni?” U Kiryłowa nadczłowiek jest „Bogoczłowiekiem”, gdyż według jego logiki, „jeżeli nie ma Boga, w takim razie ja jestem Bogiem.”

To właśnie ta idea „Nadczłowieka” leży u podstaw oraz inspiruje koncepcję „przemiany człowieka”, zarówno w realizmie Marksa, jak i w witalizmie wielu okultystów i artystów. Liczne koncepcje „nowego człowieka” są tylko serią wstępnych szkiców takiego nadczłowieka. Gdyż tak jak nicość, bóg nihilizmu, jest pustką oczekującą na wypełnienie poprzez objawienie jakiegoś „nowego boga”, tak i „nowy człowiek”, którego nihilizm pozbawił wyrazu i kształtu, a także charakteru, człowiek bez wiary, bez orientacji, „nowy człowiek” czy to postrzegany jako „pozytywny” czy „negatywny”, stał się „ruchliwy” i „elastyczny”, „otwarty” i „chłonny”, jest on wyłącznie biernym materiałem czekającym na jakieś nowe odkrycia, objawienia lub polecenia, które wtłoczą go wreszcie w jakiś określony kształt.

Końcowym wnioskiem z nihilistycznego zlikwidowania władzy i porządku jest koncepcja, zarysowana we wszystkich mitach o „nowym porządku”, całkowicie nowego rodzaju porządku, porządku którego najbardziej żarliwi obrońcy nie wahają się nazywać „anarchią”. Państwo nihilistyczne według utopii marksizmu ma „zwiędnąć”, pozostawiając światowy ład, który ma być wyjątkowy w historii, i który bez żadnej przesady nazywany będzie „milenijnym”.

„Nowy wiek” rządzony „anarchią” i zaludniony przez „nadludzi”: oto rewolucyjne marzenie, które popchnęło ludzi w kierunku nieprawdopodobnej tragedii naszych czasów. Jest to marzenie „apokaliptyczne”, słuszność mają ci, którzy widzą w nim dziwne odwrócenie chrześcijańskiej nadziei na nadejście Królestwa Niebieskiego. Nie ma jednak żadnej wymówki dla „sympatii” jaką często obdarza się przynajmniej najbardziej „szczerych” i „szlachetnych” rewolucjonistów i nihilistów; jest to jedna z pułapek, o której ostrzegaliśmy już na samym początku tego rozdziału. W świecie ledwie balansującym na krawędzi chaosu, gdzie wydaje się, że cała prawda i szlachetność zniknęły, istnieje wśród ludzi o dobrych intencjach, ale naiwnych, wielka pokusa, aby wyszukiwać sobie pewne niewątpliwie wybitne osoby, które zaludniły współczesny intelektualny krajobraz, i z powodu nieznajomości prawdziwych standardów prawdy i duchowości nadawać im format duchowych „gigantów”, którzy nawet jeżeli nie mówią za bardzo ortodoksyjnie, to przynajmniej w sposób prowokujący. Jednak realia tego świata oraz następnego są zbyt surowe, aby dozwolić na taką niejasność i dowolność. Dobre intencje zbyt łatwo prowadzą na manowce, talent i szlachetność są zbyt często wypaczone, a zepsucie toczy najlepszych wytwarzając nie ludzi trochę gorszych, ale najgorszych. Można uznać talent i zapał, nawet pewną szlachetność Marksa, Proudhona, Nietzschego; jednak jest to szlachetność Lucyfera, pierwszego między aniołami, który chcąc być czymś więcej niż był, upadł z wysokości na samo dno otchłani. Ich wizja, w której niektórzy bezsprzecznie ujrzą rodzaj chrześcijaństwa, jest wizją panowania antychrysta, szatańskiej imitacji i odwrócenia Królestwa Bożego. Wszyscy nihiliści, zwłaszcza wybitni, najwięksi geniusze o najszerszych horyzontach, są prorokami szatana; odrzucają oni użycie swoich talentów w pokornej służbie Bogu, „tocząc wojnę przeciwko Bogu przy pomocy Jego darów”.

Nie można zaprzeczyć, a trzeźwe spojrzenie na przekształcenia, które przeszedł świat i człowiek w ostatnich dwu stuleciach tylko potwierdzi ten fakt, że wojna toczona przez przeciwników Boga odnosi sukcesy; ich końcowe zwycięstwo wydaje się być bliskie. Ale czym będzie „zwycięstwo” w tego rodzaju wojnie? Jakiego rodzaju „pokoju” może zaznać ludzkość, która dotąd przerabia wyłącznie lekcje przemocy? Wiemy, że w życiu chrześcijańskim istnieje harmonia środków i celu. Poprzez modlitwę i pobożne życie oraz poprzez sakramenty Kościoła każdy chrześcijanin dzięki Bożej łasce zmienia się, staje się coraz bardziej podobny do swojego Władcy i w ten sposób bardziej godny, aby uczestniczyć w Królestwie, które przygotował Bóg dla tych, którzy prawdziwie podążają za Nim. Tych, którzy do Niego należą można rozpoznać po owocach, które rodzą, a są nimi: cierpliwość, pokora, cichość, posłuszeństwo, pokój, radość, miłość, dobroć, przebaczenie – owoce, które torują drogę, ale jednocześnie same są już częścią tego Królestwa. Cel i środki doń prowadzące są jednym; to, co zaczęło się w tym życiu, jest doskonalone w życiu przyszłym.

W podobny sposób istnieje „harmonia” w dziełach szatana; „zasługi” jego sług są zgodne z celami, którym służą. Nienawiść, pycha, duch buntu, niezgoda, przemoc, niegodziwe wykorzystywanie władzy: nie znikną one za sprawą czarodziejskiej różdżki w momencie urzeczywistnienia królestwa rewolucji na ziemi; te cechy zostaną raczej wzmocnione i udoskonalone. Jeśli cel rewolucji „poza nihilizmem” przedstawiany jest w terminach dokładnie przeciwnych, lub jeżeli nihilizm rzeczywiście wierzy, że nastanie panowanie „miłości”, „pokoju” i „braterstwa”, to dlatego, że szatan małpuje Boga i nawet w negacji musi uznać pochodzenie tego, co neguje, ale co najciekawsze, ludzie tak zmienili się przez praktykowanie nihilistycznych „zasług” i tak przyzwyczaili się do nihilistycznej transformacji świata, że w rzeczywistości już zaczęli żyć w królestwie rewolucji i postrzegają wszystko tak, jak postrzega to szatan, jako dokładne przeciwieństwo tego, co zawarte jest w woli Boga.

To, co leży „poza nihilizmem”, co było najgłębszym marzeniem jego największych „proroków”, bez wątpienia nie będzie przezwyciężeniem nihilizmu, ale jego ukoronowaniem. „Nowy wiek” w większości będąc dziełem nihilizmu, nie będzie w istocie niczym różnił się od nihilistycznej ery, którą już znamy. Wierzyć inaczej, to znaczy szukać zbawienia w jakimś nowym „rozwoju”, czy to spowodowanym przez nieuchronne siły „postępu” i „ewolucji”, czy też jakiejś romantycznej „dialektyki”, dostarczonej za darmo ze skarbca tajemniczej „przyszłości”, przed którą współczesny człowiek odczuwa w zabobonny lęk; wierzyć w to oznacza być ofiarą potwornego złudzenia. Nihilizm jest w najgłębszym znaczeniu duchowym bałaganem i może być przezwyciężony wyłącznie siłami duchowymi; we współczesnym świecie nie było dotąd ani jednej próby, aby użyć takiej siły.

Choroba nihilizmu na pozór ma być wyleczona poprzez „rozwinięcie się” aż do swojego kresu; cel rewolucji, początkowo w postaci halucynacji kilku rozgorączkowanych umysłów, teraz stał się celem samej ludzkości. Ludzie są znużeni; Królestwo Boże jest dla nich zbyt daleko, ścieżka prawosławia jest zbyt wąska i trudna. Rewolucja schwytała „ducha czasów”, wystąpienie teraz przeciwko temu potężnemu prądowi przekracza możliwości współczesnego człowieka, gdyż wymagałoby to dokładnie dwóch rzeczy, które zostały bardzo starannie przez nihilizm unicestwione: prawdy i wiary.

Kończąc nasze rozważania o nihilizmie takim stwierdzeniem z pewnością narazimy się na zarzut, że owładnął nami nasz własny nihilizm; możemy spotkać się z argumentami, że nasze analizy są krańcowo „pesymistyczne”. Kategorycznie odrzucając prawie wszystko, co współczesny człowiek uznaje za cenne i prawdziwe, zdajemy się być tak gruntowni w negacji jak najbardziej skrajni nihiliści.

Rzeczywiście, chrześcijanin w pewnym sensie, w sensie zasadniczym, jest „nihilistą”; w końcu dla niego świat jest niczym a Bóg wszystkim. Jest to oczywiście dokładne przeciwieństwo nihilizmu, o którym do tej pory mówiliśmy, w którym Bóg jest niczym a świat jest wszystkim; jest to nihilizm, którzy wywodzi się z pustki otchłani, natomiast „nihilizm” chrześcijański pochodzi z bogactwa i obfitości. Prawdziwy nihilista pokłada swoją wiarę w rzeczach, które przemijają i kończą się nicością; jakikolwiek „optymizm” takiej postawy jest całkowicie daremny. Chrześcijanin wyrzekający się takich próżności pokłada wiarę w jedynej rzeczy, która nigdy nie przeminie, w Królestwie Bożym.

Oczywiście dla tego, kto żyje w Chrystusie, wiele dóbr tego świata może być pożytecznych i radosnych, nawet gdy będzie zdawał sobie sprawę z ich nietrwałości; jednak nie są one niezbędne, tak naprawdę są dla niego niczym. Z drugiej strony ten, kto nie żyje w Chrystusie, już przebywa w otchłani i wszystkie skarby tego świata nigdy nie będą w stanie zapełnić jej pustki.

Nazwanie wyrzeczeń i ubóstwa chrześcijan „nihilizmem” jest tylko zwykłym zabiegiem literackim, gdyż jest to raczej pełnia, obfitość i radość ponad wszelkim wyobrażeniem. Ten tylko pełny jest tego bogactwa, kto może odważnie stanąć wobec otchłani, do której nihilizm prowadzi ludzkość. Człowiek najbardziej pozbawiony złudzeń, który wszystkiemu zaprzecza, może istnieć wyłącznie wtedy, gdy pozostawi przynajmniej jedną iluzję ze swojej destrukcyjnej analizy. Fakt ten w istocie jest psychologicznym źródłem tego „nowego wieku”, w którym większość zdeklarowanych nihilistów pokłada cała swoją nadzieję; ten, kto nie może uwierzyć w Chrystusa, ten musi, i będzie wierzył w antychrysta.

Ale jeśli nihilizm posiada swój historyczny kres w panowaniu antychrysta, to jednak jego ostateczny i duchowy kres leży poza nawet tym końcowym pojawieniem się szatana; w tym kresie, którym jest piekło, nihilizm doznaje swojej ostatecznej klęski. Nihilizm zostaje pokonany, nie tylko dlatego, że jego marzenie o raju skończyło się wiecznym nieszczęściem; gdyż szczery nihilista, w przeciwieństwie do anarchisty, jest za bardzo trzeźwy by móc wierzyć w jakiś raj, zbyt dużo w nim jest wściekłości i buntu by robić coś innego niż tylko burzyć i niszczyć ten raj, gdyby nawet miał on kiedyś zaistnieć. Nihilizm ponosi klęskę dlatego, że w piekle jego najgłębsze pragnienia: unicestwienie Boga, stworzenia i siebie samego, okazały się daremne. Dostojewski trafnie ujął to ostateczne odrzucenie nihilizmu w słowach umierającego starca Zosimy.

Są tacy, którzy pozostają butni i gwałtowni nawet w piekle, pomimo pewnej ich wiedzy i poznania prawdy absolutnej; są tacy straszni ludzie, którzy całkowicie oddali się szatanowi i jego dumnemu duchowi. Dobrowolnie wybierają piekło, które wciąż niszczy, są oni poddawani torturom na własne życzenie... Rzucili przekleństwo na samych siebie, przeklinając Boga i życie... Nie mogą patrzeć na żyjącego Boga bez nienawiści, krzyczą, że Bóg życia musi zostać unicestwiony, że Bóg powinien zniszczyć Sam Siebie razem ze Swoim stworzeniem. Będą płonąć w ogniu własnego gniewu na zawsze i tęsknić za śmiercią i zagładą. Jednak śmierć nie nadejdzie.

Jest to wielka i niezwyciężona chrześcijańska prawda, że nie ma żadnego zniszczenia; cała siła nihilizmu idzie na próżno. Z Bogiem można prowadzić wojnę, jest to jedno ze znaczeń współczesności, jednak nie można Go pokonać i nie można przed Nim uciec: Jego Królestwo będzie trwać wiecznie i każdy, kto odrzuci wezwanie do wejścia do Jego Królestwa musi zawsze już płonąć w płomieniach piekła.

Oczywiście głównym zamysłem nihilizmu było usunięcie z umysłu ludzkiego piekła oraz lęku przed nim, i nikt nie może zaprzeczyć, że to się udało zrealizować; piekło stało się dla większości współczesnych głupotą i zabobonem, jeśli nie „sadystyczną” fantazją. Nawet ci, którzy wciąż wierzą w liberalne „niebo” w swoim wszechświecie nie mają dosyć miejsca na żaden rodzaj piekła.

Co jednak dziwne, współczesny człowiek posiada dużo lepsze rozumienie piekła niż nieba; to słowo i to pojęcie zajmuje poczesne miejsce we współczesnej sztuce i myśli. Każdy wrażliwy obserwator z łatwością uświadomi sobie, że ludzie w erze nihilizmu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej uczynili z ziemi podobieństwo piekła; a ci, którzy świadomi są swojego przebywania w czeluści, nie wahają się nazywać swojego położenia piekłem. Niedola i męki tego życia rzeczywiście są przedsmakiem piekła, tak jak radości chrześcijańskiego życia, których nihiliści nie mogą sobie nawet wyobrazić, które są tak bardzo odległe od ich doświadczeń, są przedsmakiem nieba.

Ale nawet gdy nihilista posiada blade wyobrażenie, nawet tutaj na ziemi, o istnieniu piekła, nie ma jednak żadnego pojęcia o jego pełnej naturze, która nie może być doświadczona w tym życiu; nawet najbardziej skrajni nihiliści, gdy służą demonom, a nawet ich wzywają, nie mają duchowego wglądu koniecznego do tego, aby zobaczyć ich takimi, jakimi są. Duch szatański, duch piekła, zawsze jest w tym świecie zamaskowany; jego pułapki zastawione są wzdłuż szerokiej drogi, która wydaje się wielu ludziom przyjemna, lub przynajmniej ekscytująca; szatan daje tym, którzy podążają jego drogą pocieszające myśli i nadzieje ostatecznej zagłady. Jeśli pomimo szatańskich pocieszeń żaden z jego naśladowców nie jest za bardzo „szczęśliwy” w tym życiu, i jeśli w ostatnich dniach (przy których nieszczęścia naszego stulecia są tylko niewielkim wstępem) będzie „wielki ucisk, jakiego nie było od początku świata aż dotąd” (Mt 24:21), to jednak dopiero w życiu przyszłym słudzy szatana uświadomią sobie całą gorycz beznadziejnych katuszy.

Chrześcijanie wierzą w piekło i boją się jego płomieni, a nie są to płomienie ziemskie, jakby tego chcieli sprytni niewierzący, ale ognie nieskończenie bardziej bolesne, ponieważ tak jak ciała ludzi po zmartwychwstaniu w dzień ostatni, będzie on duchowy i bez końca. Współczesny świat wyrzuca chrześcijanom ich wiarę w tak nieprzyjemną rzeczywistość; ale nie jest to ani perwersja, ani „sadyzm”, który ich do tego prowadzi, ale wiara i doświadczenie. Chyba tylko ten prawdziwie uwierzy w piekło, kto prawdziwie uwierzy w niebo i życie w Bogu; tylko ten, kto posiada jakąś ideę takiego życia, może mieć jakieś pojęcie tego, czym będzie jego brak.

Dla większości ludzi dzisiejsze „życie” to krótka chwila, rzecz ulotna i szybko przemijająca, zakryta przez pocieszające iluzje i pełne nadziei marzenia o ostatecznej nicości; tacy ludzie nic nie będą wiedzieli o piekle, dopóki sami się tam nie znajdą. Ale Bóg nawet takich ludzi kocha zbyt mocno, aby pozwolił im „zapomnieć” o Sobie i przejść do pustki, gdzie nie ma już Jego obecności, która jedynie obdarza życiem; On nawet przebywającym w piekle daje Swoją miłość, która jest cierpieniem dla tych, którzy nie pokutowali i nie przygotowali się w swoim życiu, aby otrzymać zbawienie. Wiemy o tym, że wielu jest próbowanych i oczyszczanych w tych płomieniach i przez nie staje się godnym tego, aby żyć w Królestwie Niebieskim; ale inni razem z demonami, dla których piekło zostało uczynione, muszą przebywać tam wiecznie.

Nawet dzisiaj, kiedy ludzie wydają się zbyt słabi aby stanąć w obliczu prawdy, nie ma sensu łagodzić i rozmiękczać rzeczywistości życia przyszłego; czy to nihilistom, czy nawet bardziej umiarkowanym humanistom, którym się wydaje, że zgłębiają wolę Żyjącego Boga i osądzają Go za Jego „okrucieństwo”, można odpowiedzieć wyraźnie zapewniając ich o wielkiej godności człowieka, a więc o czymś, w co większość z nich twierdzi, że wierzy. Bóg wezwał nas nie do współczesnego „nieba” odejścia w mrok i snu, ale do pełni przebóstwiającej chwały synów Bożych; jeśli my, których nasz Bóg uznał za godnych otrzymania tej łaski, odrzucimy to wezwanie, wtedy lepsze będą dla nas płomienie piekła i cierpienie, ostatnie i straszne dowody wielkiego człowieczego wezwania oraz nieugaszonej Bożej miłości do wszystkich ludzi, niż nicość, do której ludzie małej wiary, razem z nihilistami naszych czasów, zdają się podążać. Nic mniejszego od piekła nie jest godne człowieka, jeśli nie okazał się on godny Nieba.